Nadszedł czas na tworzenie związków zawodowych.
Skoro 90 proc. ankietowanych pracowników deklaruje zamiar zmiany pracy, jeżeli nie dostaną podwyżki, to oznacza, że ludzie pracy już się nie boją. To efekt malejącego bezrobocia, które jest spowodowane emigracją zarobkową i niżem demograficznym oraz obniżeniem wieku emerytalnego. Zwłaszcza w dużych miastach coraz łatwiej o pracę i trudniej o pracownika. Przyszedł czas stawiania warunków, choć stare nawyki polegające na omijaniu i łamaniu prawa pracy bardzo trudno będzie od razu przezwyciężyć. Pracodawcom coraz bardziej doskwiera brak „rezerwowej armii pracy”, bo już nie można powiedzieć domagającemu się przyzwoitego traktowania i godziwej pensji człowiekowi, że dziesięciu czeka na jego miejsce.
Musimy jednak pamiętać, że obecna sytuacja jest funkcją niezłej koniunktury gospodarczej, a w gospodarce rynkowej koniunktura może się w każdej chwili zmienić. Dlatego tak ważne jest, abyśmy o lepsze warunki zaczęli walczyć zbiorowo, a nie indywidualnie. Na OPZZ i „Solidarność” za bardzo bym nie liczył, bo to są skostniałe struktury, które raczej przystosowują się do warunków systemowych, niż próbują je rozsadzać. Stąd potrzeba odradzania ruchu związkowego poza tymi strukturami.
21 stycznia we Wrocławiu odbędzie się spotkanie przygotowawcze nowej, lewicowej inicjatywy związkowej. Potrzebny nam jest taki właśnie „czerwony” związek zawodowy, który nie idzie na kompromisy i rozumie istotę konfliktu interesów, nie wierząc w „sojusz jeźdźca z koniem”. Naczelnym zadaniem związkowców powinna być walka o przywrócenie zbiorowych układów pracy, które wymuszałyby płacenie tyle samo za tę samą pracę na podobnym stanowisku, niezależnie od tego, jaka jest „sytuacja na lokalnym rynku pracy”. Obecnie w tej samej firmie w miejscowości o wyższej stopie bezrobocia dostaje się za taką samą pracę o wiele niższe wynagrodzenie. Branżowe układy zbiorowe uczynią taką praktykę nielegalną. Oczywiście, żeby to osiągnąć potrzebny jest masowy ruch strajków płacowych i powrót do praktyki, która legła u podstaw pierwszej 10-milionowej Solidarności – strajki solidarnościowe. W dzisiejszej, kapitalistycznej Polsce strajki takie są zabronione, ale to nie powinno nas zniechęcać. Wtedy też były nielegalne. O tym, czy władza i pracodawcy się ugną, decyduje stosunek sił, sytuacja polityczna.
Nie tylko zatrudniciele, niesłusznie zwani pracodawcami (mylenie krwiodawcy z krwiopijcą) mają złe nawyki. Również ludzie pracy przyzwyczajeni są do niewolniczej mentalności i boją się nawet wtedy, kiedy już nie ma powodów do obaw. Przykładem jest list protestacyjny pracownic warszawskiego „Miau Cafe”, które zdobyły się na odejście z pracy, wydanie odezwy, ale nie starczyło już im odwagi na to, by się pod nią z imienia i nazwiska podpisać. Wiadomo, że branży gastronomicznej źle się dzieje i że praktyki mobbingu, czy podpisywania śmieciowych umów za pracę, która jest „pełnym etatem” z nadgodzinami, są powszechne. Ale żeby branżę ruszyć, ktoś musi być twarzą protestu. Jeżeli te, które się już zbuntowały, boją się „wilczego biletu”, to jak oczekiwać, że następni pójdą w ich ślady i też się zbuntują? Ale gdyby istniał związek zawodowy, z funduszem strajkowym, protestacyjnym, zapewniającym takim osobom możliwość przetrwania, odwaga by się znalazła. Stąd potrzeba nowego związku, który będzie brał pełną odpowiedzialność i stał murem za protestującymi. Po to, żeby ludzie mogli pić kawę z kotem u boku dobrzy ludzie złożyli datki w kwocie ponad 80 000 zł, z których bizneswoman skorzystała, by założyć „Miau Cafe”, a my nie możemy się złożyć na fundusz strajkowy dla osób przez nią wyzyskiwanych i mobbowanych? Na zwierzęta kasa jest, a dla ludzi nie? Wątpię. Od 13 lat działamy (Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej) w obronie ludzi wykluczonych społecznie i takim wykluczeniem zagrożonych bez żadnej złotówki z kasy publicznej. Ludzie dla ludzi też potrafią wysupłać parę złotych.
Ruszamy do kontrnatarcia. Potrzebne będą fundusze, lokale, szkolenia, ulotki i inne materiały propagandowe. Ale przede wszystkim setki, jeśli nie tysiące agitatorów związkowych, którzy będą do związku zapisywać i szkolić. Pomagać w protestach i negocjacjach. Reprezentować pracowników w sądach i negocjacjach z pracodawcami. Zarówno Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej, jak i Ruch Sprawiedliwości Społecznej stawiają się do dyspozycji nowej, lewicowej inicjatywy związkowej.
Jeszcze kilka danych o stosunku Polaków do tradycyjnego ruchu związkowego.
Polacy dzielą się niemal na trzy równe części, jeśli chodzi o ocenę działalności związków zawodowych.
39 proc. uważa, że ich działalność jest korzystna dla kraju, 36 proc. jest przeciwnego zdania, a 25 proc. nie ma zdania na ten temat. Wielkość dwóch ostatnich grup jest dowodem na spustoszenie, jakie w świadomości społecznej dokonała III RP z jej neoliberalnym modelem pracy.
Z drugiej jednak strony połowa pytanych stwierdziła, że związki zawodowe mają zbyt mały wpływ na politykę władz, a zaledwie co piąty uważa, że wpływ ten jest zbyt duży. Krytyczna ocena związków płynie ze strony ludzi z wyższym wykształceniem, mieszkańców wielkich miast i, co oczywiste, przedstawicieli kadry kierowniczej i specjalistów z wyższym wykształceniem. Pozytywnie o związkach wypowiadają się ludzie z wykształceniem zawodowym, pracownicy niewykwalifikowani i mieszkańcy wsi. Paradoksalnie, o związkach zawodowych w większości negatywnie wypowiadają się respondenci o lewicowych i niereligijnych poglądach, natomiast zwolennikami ruchu związkowego są wyborcy partii prawicowych i religijnie zaangażowani.
Jednocześnie warto podkreślić, że do związków zawodowych należy mniej więcej co dziesiąty pracownik najemny. Najwięcej związkowców jest w oświacie, administracji i dużych firmach, najczęściej z dużą częścią kapitału państwowego. Słabe uzwiązkowienie wynika przede wszystkim z przekonania, że związki zawodowe nie dysponują dostatecznie dużą siłą, by bronić interesów własnych członków.
Dane, przytoczone powyżej, pochodzą z badania CBOS z maja 2015 roku, jeszcze z czasów rządów Platformy Obywatelskiej. Warto sobie uświadomić, że obecnie takie samo badanie mogło by przynieść zupełnie inne wyniki. Część z odpowiedzi mogła na przykład wynikać z niechęci do rządu PO, stąd związki zawodowe, które na początku 2015 roku wyprowadziły wielotysięczne demonstracje na ulice, mogły być postrzegane pozytywnie jako siła, mogąca obalić rząd Ewy Kopacz. Piotr Duda, który już wtedy jednoznacznie opowiadał się jako sojusznik Jarosław Kaczyńskiego, spowodował, że elektorat PiS widział w związkach zawodowych sojusznika zmian.
Obecnie, kiedy NSZZ „Solidarność” ustami swojego przewodniczącego zameldował się jako nieledwie zbrojne ramię PiS, gotowe rozpędzać demonstracje KOD, opinie o związkach zawodowych mogą w przypadku pogarszania się stanu gospodarki radykalnie spadać, razem z utratą poparcia dla rządu. (MW)