37 zatrzymanych, 130 wniosków o ukaranie do sądu, 150 notatek do sanepidu w sprawie naruszenia zasad bezpieczeństwa – tak wygląda bilans stołecznej policji po nocnym proteście przedsiębiorców. Paweł Tanajno straszy, że to nie koniec.
Miała być demonstracja samochodowa, były krzyki i przepychanki z policją. Tłumów na proteście nie było, ale było trochę bicia piany, w pewnej chwili atmosfera zrobiła się wcale nerwowa. W czasie demonstracji najgłośniej słychać było takie hasła, jak „zdejmij maskę”, czy „nie ma koronawirusa” – dobrze wiedzieć co o świecie wiedzą tak zwani polscy przedsiębiorcy – sól tej ziemi. Zdecydowana większość uczestników wiecu i przemarszu nie zasłaniała twarz, nie baczono także na utrzymanie dwumetrowego dystansu pomiędzy poszczególnymi osobami.
Około godziny 16:00 grupka Jauszy Biznesu zgromadziła się na jednym z centralnych punktów stolicy – na Placu Defilad. Godzinę później przeszli przed Sejm, a około 18:00 „strajkujący” zdecydowali, że „idą do Morawieckiego” i ruszyli w stronę kancelarię premiera. Policja próbowała zablokować przemarsz protestujących. Przedsiębiorcy odpowiadali histerycznymi wrzaskami, a na uwagi o zakazie zgromadzeń jeden z Januszy tłumaczył funkcjonariuszom: „Panie policjancie, to nie jest zgromadzenie. To spotkanie biznesowe, na którym próbujemy przedyskutować, jak przetrwać kryzys”.
Policja ostatecznie nie rozgoniła uczestników tego dziwacznego happeningu. Niektóre media podają, że kilkaset osób próbowało kontynuować protest w nocy, po tym jak Paweł Tanajno zapowiedział około 21:00: „zostajemy na noc, walczymy o polskie przedsiębiorstwa, walczymy o polskie pensje. Dołączcie do nas rano”. Po tym jak policja wylegitymowała 150 osób, większość rozeszła się; pozostało jedynie 37 osób, wszystkie zatrzymano i rozwieziono po warszawskich komendach.
Stolica dawno nie widziała podobnego kuriozum.