Berlińska policja przerwała dziś kilkudziesięciotysięczną manifestację zorganizowaną przez przeciwników „nadmiernych” obostrzeń antyepidemicznych pod hasłem „Święto wolności i pokoju”. Pretekstem był brak zachowania przez wielu manifestantów odpowiedniego dystansu wobec bliźnich. Marsz został rozwiązany, gdy się ledwo zaczynał, a ludzie zbierali się jeszcze pod Bramą Brandenburską. Mimo to, wielu manifestantów zostało na miejscu.
We środę władze Berlina zakazały tej manifestacji, lecz wczoraj sąd administracyjny obalił ten zakaz, więc pod Bramą Brandenburską pojawili się ludzie w każdym wieku, wiele rodzin z dziećmi. Obok kilku emblematów prawicowej Alternatywy dla Niemiec (AfD) figurowały flagi lewicowych stowarzyszeń LGBT i anarchistów. Byli hipisi i poważni ojcowie rodzin, dużo kobiet i grupy różnorodnej lewicy. Inicjatorem manifestacji jest Michael Ballweg, bez żadnej etykietki politycznej, na czele stowarzyszenia „Nonkonformistyczni myśliciele-711”, które uważa, że obostrzenia antycovidowe są antykonstytucyjne i „nieusprawiedliwione naukowo”.
Oprócz niechęci do maseczek, manifestantów łączyło przekonanie, że obostrzenia, jednak lżejsze niż we Włoszech, czy Francji, są wyrazem nieusprawiedliwionego autorytaryzmu, a nawet „dyktatury”, naruszającej wolności obywatelskie. Było sporo haseł przeciwnych rządowi Angeli Merkel i domagających się przedterminowych wyborów. Niektóre stowarzyszenia lewicowe wezwały do kontrmanifestacji, która jednak nie wyszła. Jeszcze dziś rano Anne Helm, przewodnicząca Die Linke ogłosiła, że „nie może być tolerancji dla rasistów, antysemitów i nazistów” mając na myśli manifestantów, którzy jednak nie manifestowali żadnych haseł tego typu.
Die Linke ma pewien problem, gdyż co prawda „góra” partii w pełni popiera obostrzenia wprowadzone przez rząd Merkel, lecz sytuacja wyraźnie wygląda inaczej na „dole”, gdzie dochodzi do wyrażania czegoś odwrotnego. Rzeczywiście prawicowa AfD próbuje przejąć ruch anty-maseczkowy, popiera go głośno, lecz wyniki tych zabiegów pozostają na razie mierne. Tłum był politycznie bardzo zróżnicowany. „Jesteśmy tu, by powiedzieć: kryzys sanitarny, czy nie, musimy bronić wolności” – mówiła dziennikarzom 22-letnia studentka w koszulce z napisem domagającym się uwolnienia Juliana Assange’a, więzionego w Wielkiej Brytanii. Na tęczowych flagach figurowało słowo „pokój”, niesione też na kartonach przez wielu manifestantów, gdy policja zabierała się do rozproszenia tłumu.