Site icon Portal informacyjny STRAJK

Bernie Sanders na wojnie (nie tylko wyborczej)

Bernie Sanders. twitter

Niebywałe sukcesy wśród wyborców amerykańskiej Partii Demokratycznej, jakie odnosi 78-letni socjaldemokrata, szczerze zaskakują znaczną część mediów w Europie, nie mówiąc o Stanach. Właściwie jest się czemu dziwić: Sanders jakby nie pasował do Ameryki i jej tradycyjnej plutokracji oligarchicznej, ustroju wydawałoby się trwalszego od granitu. Bernie chciałby tam nawet wprowadzić demokrację, co musi wydawać się kompletną utopią. Ba, mówi nawet o demokratycznym socjalizmie! O ile wszyscy zgodzą się na pierwsze słowo, powszechnie używany listek figowy, o tyle „socjalizm” w Ameryce to słowo pejoratywne. Czyżby Sanders był „wariatem”, jak określa go miliarder Trump?

Bernie jest tak wyjątkowy w oficjalnym amerykańskim życiu politycznym, bo stosuje obce, europejskie kategorie polityczne, jak socjaldemokracja właśnie. Mało tego, jeśli go porównać do niektórych przypadków europejskich, wychodzi na prawdziwego lewicowca. Jeśli go porównać np. do prezydenckiego kandydata polskiej socjaldemokracji R. Biedronia, to przecież następca kandydatury Magdaleny Ogórek jest jedynie prawicowym liberałem obyczajowym, jak w Ameryce tradycyjny acz młody kandydat oligarchii Pete Buttigieg, też gej zresztą i przeciwnik Sandersa w łonie Demokratów. Buttigiega porównuje się do Macrona, a Biedroń zupełnie jawnie jest fanem francuskiego ekstremisty neoliberalizmu, który nie wahał się zamienić swego kraju w widowisko ognia i krwi, byleby tylko zabrać biednym i dać najbogatszym.

Czy jednak Bernie jest „wariatem”? Chce pokazać, że wcale nie, jeśli przyjrzeć się jego zamiarom w polityce zagranicznej, ważniejszej być może dla reszty świata, niż jego przełomowa wizja społeczna. Sanders wypełnił odpowiednią ankietę dla New York Times: to tak, jakby przemawiał nie do ludzi na mityngach, lecz wprost do amerykańskiego kompleksu militarno-przemysłowego, Pentagonu, sekretariatu stanu, tajnych służb i finansowych oligarchów. Z tej ankiety mogą się oni dowiedzieć z ulgą, że Ameryka pozostanie Ameryką, gdyby Bernie przejął stery. „Czy uderzyłby prewencyjnie w Iran lub Koreę Północną, jeśliby prowadzili próby atomowe?” – „Jasne!” – odpowiada Sanders, czyli witaj wojno jądrowa. Popiera „doktrynę Busha” o wojnach prewencyjnych z 2002 r., przejętą od Izraela.

Co do Izraela, który obie amerykańskie partie popierają „bezwarunkowo”, to Bernie zgodnie z prawdą mówi w wywiadach, że to kraj z „rasistowskim rządem skrajnej prawicy”, ale w ankiecie pozostaje całkowicie tradycyjny – wzywa do kontynuacji amerykańskiego finansowania kraju apartheidu i nie ma zamiaru przenosić ambasady z powrotem do Tel-Awiwu. Poza tym, cała polityka imperialna ma pozostać utrzymana, jak wojsko w Korei Południowej, Japonii, czy gdzie indziej. Rosja po staremu będzie traktowana jako podręczny wróg, orwellowskie „wojny humanitarne” pozostaną jak najbardziej dopuszczalne, a pozaprawne egzekucje (dronowe, zamachy terrorystyczne) dobre, jeśli „służą bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych”…

Cóż, można te deklaracje uznać za rodzaj sprytnego wybiegu taktycznego, by nie dać się zmiażdżyć z miejsca. Można i za hipokryzję (bo na mityngach mówi tylko o pokoju). Można go usprawiedliwiać naturalnymi ograniczeniami amerykańskiego kontekstu politycznego, bo i tak Bernie pozostaje wyjątkowy. Oczywiście nie może wygrać w ustroju plutokracji, więc i tak nigdy nie zostanie prezydentem.

Przyciągnął do siebie miliony ludzi, którzy mają dość trzecioświatowych nierówności w Ameryce, którzy krzywią się na brutalność amerykańskiego ustroju społecznego i jego militaryzm, czyli warto trzymać zań kciuki, obserwować z sympatią. Bernie zasiewa jednak ziarno nowych idei (wśród różnych starych), i choć jest skazany na porażkę, prezentuje pewną nadzieję na przyszłość, już bez niego. Pokażcie amerykańskiego kandydata, który zaszedłby tak daleko mówiąc o walce klas…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Exit mobile version