W Polsce trwa debata na temat łamania praworządności przez rząd. Opozycja słusznie zwraca uwagę na rozmontowywanie fundamentów państwa prawa. Zarazem mało kto zwraca uwagę, że od lat polski rynek pracy opiera się na masowym łamaniu prawa pracy i ani koalicja PO-PSL, ani ekipa PiS-owska nie zrobiły wiele, aby ograniczyć skalę patologii.
Polska stoi umowami śmieciowymi, które powinny być etatami. Państwowa Inspekcja Pracy co roku wskazuje, że 15-25% umów zleceń zgodnie z przepisami prawa powinno być standardowymi umowami. Dziesiątki tysięcy niestabilnych, nieetatowych miejsc pracy w gastronomii, handlu, ochronie to kpina z prawa pracy i brutalny wyraz przyzwolenia władzy na bezprawie. Nielegalne śmieciówki od niedawna przeniknęły też nawet do takich branż jak górnictwo, transport czy służba zdrowia, gdzie brak limitów czasu pracy i przepisów BHP może być groźny dla pracowników i odbiorców usług. Niestety, kolejne rządy nie robią praktycznie nic, aby przeciwdziałać olbrzymiej skali patologii, a brutalnym przykładem bezprawia za obecnej władzy jest to, co się dzieje w PLL LOT, gdzie piloci i stewardessy są przyjmowani do pracy już wyłącznie w ramach samozatrudnienia.
Również skala nieprzestrzegania przepisów o płacy minimalnej jest gigantyczna. Według niedawnych badań PIP blisko 30% firm łamie przepisy o minimalnym wynagrodzeniu, a rząd zamiast podjąć walkę z bezprawiem, przyjął ustawę o zatrudnieniu sezonowym, która pozwala legalnie płacić 2 zł za godzinę pracy.
Tysiące pracodawców nie wypłaca pensji na czas, a PIP jedynie odnotowuje gigantyczną skalę patologii. Nawet nie podaje informacji o liczbie firm, które wypłacają odsetki za opóźnienia w wypłacie wynagrodzenia, bo w Polsce nikt ich nie płaci.
Szara strefa? Eksperci się spierają co do jej zasięgu, ale wiadomo, że dotyczy ona co najmniej kilkuset tysięcy pracowników. Wielu zatrudnionych w handlu, ochronie czy gastronomii zarabia w ramach umowy głodowe stawki, a część wynagrodzenia otrzymuje pod stołem. Oczywiście w ten sposób pracownik jest zdany na łaskę i niełaskę pracodawcy, często nie dostając żadnego wynagrodzenia albo otrzymując tylko część umówionej kwoty.
Również skala mobbingu na polskim rynku pracy jest gigantyczna. Według niedawnego sondażu panelu Ariadna aż 28% pracowników uważa, że jest mobbingowanych, a tymczasem w procesach o mobbing co roku wygrywa zaledwie… kilkadziesiąt osób. Niestety w Polsce zwycięstwo w sprawie o mobbing graniczy z cudem, a PIP nawet nie monitoruje zjawiska, nie mówiąc o zwalczaniu go. Trudno się temu dziwić, skoro Kodeks Pracy nie daje praktycznie żadnych instrumentów w walce z mobbingującymi pracodawcami.
Najwyższy czas, aby zająć się w Polsce przywracaniem praworządności – tak odnośnie sądownictwa, jak też rynku pracy.