Stopa bezrobocia w marcu, według danych GUS, nieoczekiwanie spadła z 5,5 do 5,4 proc., a liczba zarejestrowanych w urzędach pracy spadła z 919 do 909 tys. Ministerstwo Rozwoju ocenia jednak, że prawdziwy kryzys na rynku pracy dopiero się zaczyna.
Według minister Jadwigi Emilewicz, która gościła w katolickiej audycji porannej „Siódma 9”, liczba 909 tys. bezrobotnych odnotowana w marcu przez kilka kolejnych tygodni zdążyła się zdezaktualizować. W jej ocenie do końca kwietnia napływ bezrobotnych wyniósł ok. 30 tys. ludzi, a zwolnienia będą trwały.
– Liczba bezrobotnych na koniec roku może wzrosnąć do 1,5 mln osób, stopa bezrobocia nawet do 9-10 proc. – powiedziała Emilewicz, zaznaczając, że to dane szacunkowe.
Minister wspomniała, że w zaistniałej sytuacji być może rząd będzie musiał rozważyć podwyższenie zasiłku dla bezrobotnych. Dotąd, stwierdziła, nie było to konieczne. W przekonaniu polityczki Porozumienia trwały „złote lata dla pracowników”. Emilewicz przekonywała również, że w niektórych sektorach ten dobry okres trwa nadal – np. w budownictwie, gdzie w marcu, mimo epidemii, odnotowano wzrost.
To jednak wyjątki. Analizy dotyczące całego rynku pracy brzmią z punktu widzenia pracowników dużo gorzej. – Marcowe dane z sektora przedsiębiorstw zwiastują gwałtowny koniec wieloletniej hossy na krajowym rynku pracy i początek ostrej redukcji zatrudnienia oraz wygaszenia wzrostu wynagrodzeń w obliczu najgłębszego od okresu transformacji ustrojowej kryzysu gospodarczego – pisze bez ogródek Piotr Piękoś, ekonomista Banku Pekao. W marcu większe firmy zwolniły 34 tys. pracowników, przestały przedłużać umowy na czas określony i zaprzestały rekrutacji. Równocześnie milion podmiotów (małych firm, osób prowadzących firmę jednoosobową oraz spółdzielni socjalnych) zgłosiło chęć skorzystania ze zwolnienia ze składek na ZUS, korzystając z zapisu w tzw. tarczy antykryzysowej.