Niniejszy tekst piszę jako lewicowiec, socjalista, jak i wyborca Roberta Biedronia. Pisałem o nim jako o najlepszym spośród kandydatów ostatnich wyborów i nadal uważam, że takim był. Tak niski wynik lewicowego kandydata wymaga jednak krytycznego namysłu i otwartej dyskusji dotyczącej jego przyczyn.
Robert Biedroń był bez wątpienia najbardziej lewicowym kandydatem w morzu polskiej prawicy, ale jego kampania była serią pomyłek i kluczowych błędów, a najlepszym na to dowodem jest fakt, że otrzymał on poparcie znacznie mniejsze nawet od poparcia dla samej Lewicy. Dlaczego tak się stało? Przyczyn jest kilka.
Myląca treść
To była kampania niezdecydowana, myląca. Wizualne postarzenie Roberta Biedronia i zrobienie mu nudnych, wtórnych niebieskich banerów pozbawionych jakiegokolwiek sensownego hasła wypada uznać za posunięcie wręcz katastrofalne. Estetyka na klona kandydata Platformy Obywatelskiej okazała się krokiem totalnie samobójczym. Zamiast wyróżnić kandydata czerwienią, uśmiechem i pokazać prezydenturę w zupełnie świeżym świetle wymodelowano Roberta Biedronia na polityka, którym nigdy nie był: posępnego i odległego.
W takiej kategorii – na sztucznie postarzonego ponuraka – po prostu nie mógł wygrać. Za tym błędem szła też cała seria kolejnych: brak wyrazistego hasła i zmienianie go w końcówce kampanii, brak wybranych 2-3 konkretnych punktów programowych, które byłyby powtarzane jak mantra, czy brak wsparcia od lewicowych autorytetów, brak list poparcia, brak konferencji ze wspierającymi kandydata ekspertami. Fatalny był też sam początek kampanii: Lewica zbyt długo też ociągała się z wyborem swojego kandydata, a cały proces jego typowania wyglądał tak, jakby nikt w tym stronnictwie w ogóle nie chciał startować.
W początkowej fazie wybory prezydenckie zostały potraktowane jako nieistotny dodatek, a powinny być przecież główną kampanią promocyjną dla całego klubu i ruchu. Wyborcy czują takie rzeczy… Wszystko to razem sprawiło, że cała kampania wyglądała niczym indywidualna próba jednego aktora, a brak wyrazistości i konsekwentnej lewicowej krytyki społecznej tylko nasilał to wrażenie.
Chaos w sztabie
Robert Biedroń to w zasadzie jedyny kandydat, w którego sztabie doszło do tak wyrazistego przewrotu w czasie kampanii. Oczywiście pierwotna kampania wyborcza była zdecydowanie źle zaprojektowana i zmiana ta jest zrozumiała. Jednakże przez nią zwiększyło się też negatywne wrażenie, a wyborcy dostali kolejną serię sprzecznych i nowych komunikatów. Wybrany niechętnie i późno kandydat, startujący, gdy inni mieli już wyższe notowania, stylizowany na centrystę z niebieskimi kolorami w tle i posępnym spojrzeniem oraz siwym włosem, nagle pokazał się z nowym hasłem, podjął rozpaczliwą próbę odkręcenia wszystkiego, co już zrobiono.
Kampania, która pod koniec całkowicie się zmienia, nie prezentuje się profesjonalnie. Pod tym względem cała kampania Roberta Biedronia robiła wrażenie mocno przypadkowe oraz postpolityczne. Wyglądała tak, jakby była projektowana przez ludzi z doświadczeniem w biznesie, lecz o skromnym rozeznaniu w politycznej (naukowej) teorii i lewicowej idei. Robert Biedroń (a w zasadzie jego sztab) nie sięgnął po wsparcie żadnych lewicowych autorytetów, żadnej lewicowej akademii. Chaos jego poczynań wyraźnie wskazuje też na to, że jako kandydat nie miał on do dyspozycji zbyt wielu ekspertyz, programów i strategii, które innym kandydatom przygotowuje w takiej sytuacji grono kompetentnych ludzi. Za Andrzejem Dudą stoi cała armia osób, kadr i zaplecza teoretycznego… Lewica? Ma z tym problem.
Oparcie kampanii na wsparciu zaprzyjaźnionych parlamentarzystek_ów i wąskiego grona zaufanych osób z najbliższego otoczenia nie daje zwycięstwa. Jeśli lewica przegrywa z prawicą w zakresie politycznego i wyborczego planowania, posiada uboższy sztab, nie ma zaplecza złożonego z odpowiednich ekspertów i autorytetów, to szanse na dobry wynik stają się naprawdę skromne. Prawicowa część stawki już dawno w tym zakresie uległa wyraźnej profesjonalizacji. Tymczasem kampania Roberta Biedronia nie była nawet skoordynowana z żadnymi jego odezwami, czy osobistymi wypowiedziami na rzecz lewicowych mediów. Kampania internetowa sprawiała natomiast wrażenie luźno zaplanowanych happeningów. Każdego dnia coś zupełnie innego… A myśl przewodnia całej kampanii? Nie miała nawet szansy się narodzić. Bo nie została zaprojektowana.
Bycie Platformą w wersji tęcza+ nie wypali
Bycie za Unią Europejską, za USA, za NATO, za Solidarnością i przeciwko komunizmowi, wtrącanie się w wewnętrzne sprawy Białorusi i posiadanie prawie identycznej wizji na politykę zagraniczną… Cała ta próba bycia nieco bardziej lewicową obyczajowo Platformą nie da lewicy żadnych szans na sukces. Platforma Obywatelska już istnieje, a jej wyborcy nie zagłosują na kogoś, kto zagraża ich neoliberalnym poglądom gospodarczym. Do tego Robert Biedroń jest zbyt kontrowersyjny dla liberalnego (de facto prawicowego) elektoratu. Wreszcie – lewica nigdy nie wygrywała tocząc walkę o przypodobanie się politycznemu mainstreamowi i gustom prawicowych wyborców. To nie jej rola.
W kampanii Roberta Biedronia mówiono o opiekuńczym państwie. Ale o tym, że sam kandydat jest otwarcie za progresją podatkową dowiedzieliśmy się kilka dni przed zakończeniem kampanii z… jednej z gazet biznesowych. Wiele razy kandydat upominał się o przedsiębiorców podobnie, jak robili to wszyscy inni. Robert Biedroń nie miał nawet tyle śmiałości, by wprost skrytykować niskie podatki dla najbogatszych. Jeśli jego banery zaprojektowano na wzór tych Berniego Sandersa, to podobnie powinno być z jego przemówieniami: tymczasem Robert Biedroń przy Amerykaninie wypada bardzo blado i co najwyżej centrowo. W odróżnieniu od amerykańskiego polityka nigdy nie skrytykował on elit finansowych, wielkiej finansjery, banksterów i giełd, systemu opartego na nierównościach, czy współczesnego kapitalizmu jako systemu wyzysku. Mamy rok 2020, to naprawdę jest już lewicowy elementarz, to po prostu podstawa zdobywania poparcia. Jeszcze jedno: bycie za Unią Europejską i integracją to samo w sobie żadna lewicowość, to co najwyżej euroliberalizm.
Nie dziwi, że w kampanii Roberta Biedronia zabrakło więc także krytyki neoliberalizmu czy prawicowego „taniego państwa”. Podkreślam raz jeszcze: Lewica nie zadziała jako grzeczniejsza i lepsza wersja liberalizmu, ponieważ PO jest w stanie samodzielnie przesunąć się na umiarkowanie lewicową pozycję i zawsze znajdzie Rafała Trzaskowskiego lub kogoś jemu podobnego, kto wejdzie w tę polityczną niszę. Próba bycia miękkim politycznym centrum i przyzwolenie na liberalne reformy wykoleiły już w Polsce jeden lewicowy rząd. Dlatego Lewica musi być odważniejsza, a sama krytyka PO niewiele tu zmienia. Zamiast Platformy Obywatelskiej krytykować należało wprost: balcerowiczyzm, neoliberalizm, niskie podatki, wyzysk, tanie państwo i to, co źle kojarzy się pracownikom.
Zła polityka historyczna
Nie można opierać całej kampanii na ciągłym odwoływaniu się do samej Solidarności, jej postulatów i podczepiać się pod politykę historyczną, którą w Polsce wyznaje prawica (z PO na czele). Robert Biedroń i jego sztab prawdopodobnie zapomnieli, że za większość poparcia Lewicy odpowiada baza wyborcza Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Jaki sygnał przesłali wyborcom tej partii z tradycjami sięgającymi Polski Ludowej??? Powiedział im, że „komuniści zniszczyli jego kraj”, a następnie celebrował wyłącznie Solidarność i Jacka Kuronia! Niestety, żeby pozyskać te głosy, nie wystarczy wspominać o samych emeryturach mundurowych.
Warto odwołać się do dokonań Polski Ludowej – co ostatnimi czasy z powodzeniem czynił nawet np. Adrian Zandberg. To, co w tym zakresie mówił Robert Biedroń, przypominało sabotaż. Trudno przy tym ocenić, na ile jest to problem kandydata, a na ile antykomunistycznego otoczenia, które nie potrafi wznieść się ponad wąskie i sekciarskie pojmowanie historii. Przypomnę tylko w tym momencie, że nawet Jarosław Kaczyński w czasie swojej kampanii chwalił Edwarda Gierka. Dlaczego? Bo wiedział, że ma szansę w ten sposób zyskać przychylność lewicowego elektoratu. A gdzie był ten element u Roberta Biedronia, lewicowego kandydata?
Atak na PiS-owską władzę wymagał zajęcia stanowiska w kwestii polityki historycznej i nie tylko. Krytyka IPN-u przemieszana z krytyką Polski Ludowej wyglądała niepoważnie. Zamiast tego Robert Biedroń ustawił się w rzędzie z kontynuatorami tradycji Solidarności, a nawet wychwalał Józefa Piłsudskiego, który lewicowym bohaterem dla lewicowych wyborców bynajmniej nie jest. Samo w sobie powoływanie się na Solidarność oczywiście nie jest niczym złym, ale lewica jest obecnie wielonurtowa. Swego czasu, jeszcze jako członek Młodych Socjalistów, proponowałem by do statutu tej organizacji wpisać, że odwołuje się ona do lewicowych treści i tradycji obecnych zarówno w historii Solidarności, PZPR, PPS i innych ugrupowań. Tego typu lewicowej otwartości nam trzeba, jeżeli różne frakcje z różną tożsamością mają ze sobą skutecznie współpracować. Lewica jest projektem z szerokimi korzeniami i jej zniuansowaną historię należy zwyczajnie przyjąć, a także otrząsnąć się z mody na chwalenie dyktatora-naczelnika.
Antykomunizm u kandydata wspieranego przez największą liczbę osób o poglądach socjalistycznych (i komunistycznych) zwiastował katastrofę, a nawet dodał paliwa kandydatowi Unii Pracy. Przy okazji: hasło „Nic o was bez was” to… kalka hasła Edwarda Gierka „Nic o nas bez was” (PS – tak, to stare jest lepsze!). Naprawdę idealne na walkę z komunistami „niszczącymi kraj” i kampanijne prezentowanie powtórek z haseł Solidarności?
Do kogo ta mowa?
Będąc politykiem, warto co jakiś czas się zatrzymać i zadać sobie pytanie: „Do kogo mówię? Do kogo chcę trafić? Kto jest dla mnie podmiotem?”. „Polki i Polacy” i inne zwroty używane przez Roberta Biedronia były najczęściej identyczne do tych, którymi posługiwali się kandydaci PiS i PO. Bez konsekwentnych odniesień do ludzi pracy, bez konferencji i rozmów z najważniejszymi związkami zawodowymi i bez mówienia innym językiem nie ma skutecznej lewicowej narracji. Robert Biedroń dopiero na trzecim planie wspominał np. o nauczycielach, zamiast np. udzielić im realnego głosu i wejść w kontakt z ZNP… Cała jego kampania wyborcza mogła zostać zaprojektowana w oparciu o omawianie problemów świata pracy. Tej lewicowej narracji i konsekwentnego propracowniczego wydźwięku po prostu zwyczajnie zabrakło. Odbiorca kampanii Roberta Biedronia zdaje się nie istnieć: jego liberalnych wyborców przejął kandydat PO, sama postępowość obyczajowa nie wystarczyła, by uzyskać samodzielną podmiotowość.
Robert Biedroń przez całą kampanię nie mógł się zdecydować, jakim językiem pragnie porozumiewać się z wyborcami. Raz był to język przyjaźni wszystkich ze wszystkimi, czasami (raczej delikatna) krytyka prawicy, a jeszcze innym razem stawiał na europejskość i na nowoczesność. Tu znów wdarł się chaos… Jeśli czegoś zabrakło, to elementu najbardziej lewicowego: gniewu i konsekwentnej politycznej walki z prawicowym mainstreamem i systemem. Kandydat lewicy musi być populistą. Musi być antysystemowcem. Musi też robić gniewne show, a nie szukać zgody narodowej tropem kandydata PSL-u.
Tajemnica stojąca za zgodą narodową jest taka, że tak naprawdę nikt jej nie chce. Mamy walkę polityczną, walkę klas i lewica musi w tej walce brać udział i wygrywać. Kandydat na prezydenta musi przemawiać językiem pracowników, musi walczyć i musi być niezadowolony. Ostrzejsi w krytycyzmie wobec systemu od Biedronia byli nawet kandydaci narodowców i skrajnej prawicy, którzy walczą o więcej kapitalizmu w kapitalizmie. Podobnie wyglądały kwestie polityki zagranicznej, gdzie Robert Biedroń nie potrafił przedstawić odrębnej wizji: przy idealnej okazji nie skrytykował nawet budowy baz wojskowych, fortu Trump i finansowania obecności amerykańskich żołnierzy na polskim terytorium z polskich podatków.
Brak własnych mediów
To potężna wada tej kampanii i rzecz, z której Lewica dalej nie zdaje sobie sprawy. Parlamentarzyski_ści z Lewicy bardzo chętnie pokazują się w liberalnych mediach i momentami wydają się żyć tylko nimi, ścigając się i prezentując się tylko na ich łamach. Tyle, że liberalne media (TVN, Gazeta Wyborcza) to przede wszystkim przyjaciele Platformy Obywatelskiej, a o TVP… Nie trzeba chyba wspominać.
Nieprzypadkowo w pewnym momencie media te zajęły się nawet promowaniem Waldemara Witkowskiego. Robert Biedroń był przyzywany głównie w kontekście ruchu LGBTQIA+, z lewicowego kandydata przemieniał się w człowieka od jednego tematu. Nie miał nawet szans w pełni zaistnieć na własnych warunkach, ponieważ lewicowe media są zbyt niszowe i pozostają bez wsparcia od Lewicy, która wciąż żyje marzeniami, że będzie tak fajna i nowoczesno-europejsko-solidarnościowo-młodzieżowa-mainstreamowa, że środowiska liberałów same i z radością wybiorą ją zamiast swoich własnych kandydatów. Lewica bez lewicowych mediów skazuje siebie samą na los kwiatka u kożucha liberałów i neoliberałów. Na pewno większość klubu Lewicy już się zorientowała, że lewicowi działacze pojawiają się w liberalnych mediach głównie w temacie „kontrowersji” i są przez nie marginalizowani. Raz już SLD żyło wielkimi marzeniami o tym, że trwały sojusz z Adamem Michnikiem uczyni z tej partii długoletniego i akceptowanego przez liberalny mainstream hegemona… Jak to się skończyło? I ile razy jeszcze to powtórzymy?
Sam kandydat…
… nie był optymalnym wyborem. Jeszcze przed kampanią wyborczą wprost sugerowałem, że najlepszy byłby Adrian Zandberg, który cały czas zyskiwał na popularności i rozpoznawalności. To polityk usposobiony bardziej ofensywnie, bardziej charakterny i idealnie skrojony do walki z prawicowymi kandydatami. Ale lepszym kandydatem z pewnością byłby np. doskonały mówca i posiadający ogromny autorytet Grzegorz Kołodko, który doskonale poradziłby sobie w politycznych debatach. Lewica nie miała jednak takiego gestu. Robert Biedroń kojarzy się głównie ze zgodą, sympatyczną atmosferą i nie posiada w sobie cech, które trzeba mieć, kiedy staje się do walki o prezydenturę w państwie, gdzie 80 proc. społeczeństwa posiada prawicowe poglądy i grozi nam realny faszyzm. W polskich realiach kulturowych Robert Biedroń zbyt mocno kojarzy się też z ruchem na rzecz praw mniejszości. Ma to oczywiście swoje zalety, ale dla polskich mas czyni go to kandydatem kontrowersyjnym i niewybieralnym. No i jest jeszcze jedna, bodaj ważniejsza nawet kwestia: złamana obietnica dotycząca zrzeczenia się mandatu europosła.
Postępowa lewica zawsze stoi po stronie mniejszości… Ale zadaniem lewicowego kandydata w czasie kampanii było przede wszystkim zawalczyć o elektorat różnych prawicowych partii (w tym i PiS-u!) oraz przekonać nieprzekonanych. Tematy dotyczące mniejszości powinny zajmować, adekwatnie, mniejszość czasu kampanijnego. Tymczasem silna lewicowość obyczajowa Roberta Biedronia już z góry uniemożliwiła mu wykonanie takiego zadania i zraziła nawet dużą część lewicowego elektoratu, który w Polsce niestety nie zawsze jest tak postępowy, jak wydaje się to wielu lewicowym działaczom… I jest to fakt, który także trzeba brać pod uwagę, jeśli polityka jest walką, którą chcemy wygrywać. Wszelkie polityczne działania podejmowane w bastionie konserwatyzmu muszą być do niego dostosowane. Wszystkie zmiany idą stopniowo.
Start Roberta Biedronia miał przy tym swoje dobre strony. Kandydat poruszył wiele tematów, które znajdują się w programie Lewicy i które są bardzo mocnymi punktami. W najbardziej węzłowych kwestiach był to kandydat o lewicowych poglądach i przekonaniach, który stanął do nierównej walki i wzmocnił postępowe oblicze swojego ruchu. Był to także pierwszy otwarcie homoseksualny kandydat w wyborach prezydenckich, co w polskich realiach ociera się o rzeczywisty heroizm i zapewnia miejsce na kartach historii. Robert Biedroń dał też swoim wyborcom komfort głosowania na człowieka, którego nie trzeba się wstydzić. Wykonał tytaniczną pracę, która na pewno zmieniła polską kulturę polityczną. A nie jest przy tym jego winą, że działał w warunkach, które uniemożliwiały mu odniesienie zwycięstwa… Przegrał więc w sposób honorowy i bez wstydu może wrócić do budowy swojego lewicowego ugrupowania. To jednak nie był jego moment. I była to głównie jego, a nie całej Lewicy, klęska.
Teraz kampania Roberta Biedronia musi posłużyć Lewicy za materiał szkoleniowy. Na bardzo bliską przyszłość, już-teraz i dla dobra nas wszystkich. Bo stoimy w obliczu realnej faszyzacji oraz groźby korwinizacji całej sceny politycznej. Już nie ma dokąd się cofać i żadne bycie centrum tu nie pomoże. Bo „centrum” też już ociera się o faszyzm, który stanowi dla niego fascynację.
Lewica? Musi być czerwona, bez wstydu o korzenie i przejść do skutecznej kontrofensywy. Inaczej marzenia o lewicowym premierze i rządzie umrą, jeszcze nim skończy się ta kadencja.