Beata Gosiewska zmaga się z „barbarzyńską nagonką” mediów i skarży się na to mediom przyjaznym, czyli wPolityce.pl i „Polsce The Times”. Europosłanka, która wystąpiła o 5 mln zł rekompensaty za śmierć męża w katastrofie smoleńskiej, twierdzi, że dziennikarze Oko.press skrzywdzili ją, wystawiając na publiczny lincz, choć posiadają wiedzę również na temat roszczeń innych rodzin. Ona zaś „tylko korzysta z prawa, jakie jej przysługuje”. I ma zupełną rację. Pazerność i polityczne granie pamięcią ofiar Smoleńska nie jest regulowane kodeksem karnym. Jest co najwyżej moralnie wątpliwe.
Wdowa po Przemysławie Gosiewskim nie próbuje zaprzeczać faktom podanym przez Oko.press. Nie neguje wysokości swoich przychodów w 2015 roku – czyli 97 tys. euro. Nie zaprzecza, że ma na koncie prawie 1,5 mln zł oszczędności. Nie próbuje wyjaśnić swoich racji wszystkim, którzy mogli poczuć się jej chciwością dotknięci. Nie próbuje nawet wytłumaczyć, dlaczego jako karty przetargowej użyła córki dyslektyczki, na której terapię (przy 1,5 mln zł na koncie!) zatroskanej matce ponoć brakuje środków.
Gosiewska przedstawia subiektywne wyliczenia, jakie dochody wniósłby do 2016 jej mąż, gdyby nie zginął. To argument rodem z Orwella – nigdy nie słyszałam, by państwo stosowało podobny przelicznik i dbało o utrzymanie poziomu życia żon górników, którzy zginęli pod ziemią, żołnierzy, którzy zginęli na froncie, policjantów, urzędników, etc. A przecież wielu wybitnych specjalistów w swoim fachu zginęło, pełniąc służbę czy świadcząc pracę na rzecz państwa. Ich kariery (i stosowne do tego zarobki) można by rozrysować na podobnym wykresie i podobnie jak Beata Gosiewska wykazać, że z pewnością rozwinęłyby się z biegiem lat.
Rzecz po imieniu nazwał Paweł Deresz – po wygranych przez PiS wyborach, związane z partią smoleńskie rodziny wykorzystują sytuację, by wyszarpać od MON jak najwięcej pieniędzy, choć wszyscy dostali rekompensaty ze Skarbu Państwa już w 2010 r. Nie ma chyba lepszego sposobu na zohydzenie pamięci ofiar tego dramatycznego przecież zdarzenia – fala pisowskich roszczeń na niespotykaną skalę to policzek zarówno dla pozostałych rodzin, jak i podatników, którzy z jakiegoś powodu mają płacić za utrzymanie wysokiego standardu życia żon i dzieci wybranej kasty.
MON podpisuje umowy i szybko rozdaje pieniądze pisowskim rodzinom, nie czekając na decyzję sądu. Nie widzi, jak bardzo stoi to w sprzeczności z deklarowanym socjalnym sznytem partii. Jak bardzo jest to nie w porządku wobec zwykłego podatnika, który, tracąc najbliższą osobę, sam musi się zatroszczyć o swoje jutro. Wreszcie – dla większości Polaków żądania zamożnej przecież europosłanki Gosiewskiej brzmią mniej więcej tak, jakby Jan Kulczyk wykłócał się w pociągu o bilet ulgowy.