Site icon Portal informacyjny STRAJK

Jest Bóg czy go nie ma, żadna różnica. Jak w Boże Narodzenie zatonął kolejny ponton

Uchodźcy płyną przez Morze Śródziemne z narażeniem życia. Będzie ich jeszcze więcej. fot. Reuters

Mariusz Staniszewski 24 grudnia w Tygodniku Polsat News popełnił felieton pt. „Boga potrzebują nawet jego wrogowie”, w którym chyba próbuje udowodnić, że świat w którym jest Bóg (w jakimkolwiek rozumieniu) jest światem lepszym. Bo bez Niego się sypie.

„Żaden z zagorzałych ateistów nie potrafi wyjaśnić, dlaczego wszelkie próby tworzenia świata bez Boga, prędzej czy później kończą się albo katastrofą, zbrodniami, gwałtem i nieszczęściem, albo poszukiwaniem innego nadprzyrodzonego bytu? Przecież świat, w którym prawo stanowiłby człowiek i tylko człowiek, powinien być idealnie dopasowany do potrzeb i odpowiadać na potrzeby nowoczesności.”

I ma rację. Świat bez Boga jest bardzo złym miejscem. Pełnym katastrof, wojen, zbrodni. Problem polega na tym, że świat z Bogiem jest taki sam.

Tego samego wieczoru, kiedy redaktor Staniszewski wygłasza swoją tyradę z Bogiem w sercu, a pół świata również z Bogiem w sercu siada do Wigilii świętując narodziny boskie urodziny, u wybrzeży Tunezji utonęło 20 osób. Głównie kobiety i dzieci, których ciała tunezyjska straż przybrzeżna wyciągnęła następnego dnia rano. Próbowały się przedostać do humanitarnej Europy, pełnej konwencji, przepisów i poszanowania praw człowieka.

Wcześniej, 23 grudnia, płonie Lipa, obóz dla uchodźców w Bośni. Ponad 1000 osób zostaje bez dachu nad głową, w klapkach, na śniegu, który w tym roku nie spadł u nas na święta, ale za to pięknie przykrył Bośnię, niedaleko chorwackiej granicy. Obóz, jeszcze zanim spłonął, przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Ale okazało się, że może być jeszcze gorzej. Zamiast w prowizorycznych namiotach bez kanalizacji i wody, uchodźcy mogą koczować pod gołym niebem, albo tłocząc się w ocalałych czterech namiotach-halach, na dachu których zbiera się śnieg.

Na naszych oczach od wielu lat rozgrywa się dramat uchodźców z Afryki. W 2016 roku mój kolega Andrzej Grzybowski był w Idomeni w Grecji. Obóz koncentracyjny. „Campo Di fiori”- tak o tym mówił i pisał. Wstrząsającego reportażu „Europa. Bilety wyczerpane” nie chciała wziąć żadna redakcja, bo temat już był trochę przegadany. Ciągle ci uchodźcy i uchodźcy, ile można. W końcu jednak tekst ukazał się w Gazecie Wyborczej. Nic nowego nie wniósł, powtórzył tylko historie znane nam wszystkim od lat: nędza, choroby, głód, śmierć, płaczące dzieci, pontony, ogniska, odciski na stopach od zrobionych boso kilometrów, druty kolczaste, wojsko, topielcy, wszy. Do dziś z bożą pomocą, nic się nie zmieniło. Pontony nadal płyną i toną gdy my siadamy do świątecznej kolacji.

Ciągle ktoś pyta, gdzie jest ten Bóg i po co, kiedy świat się pali, i małe dzieci topią się razem ze swoimi matkami podczas desperackiej podróży do lepszego życia. Czym się różni ten świat zachwalany przez redaktora Staniszewskiego, od tego bez Boga? Przecież i dziś, religie świata mają się dobrze. Chrześcijaństwo, islam i judaizm nadal trzymają się mocno, więc śmiało można powiedzieć, że żyjemy w czasach boskich. Pod bezpośrednią jurysdykcją i protektoratem. I co? I g…no. Kryzys humanitarny nie jest kryzysem, czymś co nagle się pojawia i znika. Jest stanem permanentnym, zmienia tylko lokalizacje.

Nasze wartości europejskie, chrześcijańskie, czy humanistyczne nie istnieją w praktyce. Prawa człowieka nie działają. Dekalogi nie działają, czy Bóg jest, czy go nie ma, redaktorze Staniszewski.

Exit mobile version