Brazylijczycy są wściekli na neoliberalny establishment, który odsunął od władzy Dilmę Rousseff i zamierza zdławić wszelką lewicową alternatywę. Sondaże przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi zapowiadają dramatyczne starcie między fałszywym „zbawcą ludu”, porównywanym z Donaldem Trumpem, a kandydatką socjaldemokratów i ekologów.
Praktycznie bez szans jest aktualny prezydent Michel Temer, który przejął stanowisko po parlamentarnym zamachu stanu, jak wypada nazywać impeachment Dilmy Rousseff. Architekt neoliberalnych „reform” dostał w najnowszym sondażu, cytowanym przez Agencję Reutera, 88 proc. ocen negatywnych. Inny kandydat broniący antyspołecznego programu Temera, Geraldo Alckmin, cieszy się poparciem rzędu 5,3 proc.
Oczekiwanie, że nowe wybory przyniosą alternatywę wobec obecnego establishmentu, pokazuje jeszcze jaśniej fakt, że na pierwszych dwóch miejscach w sondażach jest dwoje kandydatów definiujących się jako antysystemowych. Tyle, że ten, który prowadzi, jest antysystemowy tak samo, jak był nim Donald Trump, z którym zresztą Jair Bolsonaro jest często porównywany. Polityk, który według 18 proc. Brazylijek i Brazylijczyków ma szansę odmienić ich kraj, to nacjonalista, skrajny konserwatysta obyczajowy, a do tego homofob, orędownik powszechnego dostępu do broni i obrońca okrutnej junty wojskowej rządzącej Brazylią w latach 1964-1985.
11 proc. wyborców jest za to gotowych zaufać byłej minister środowiska w rządzie Luli – Marinie Silvie, socjaldemokratce, opowiadającej się za kontynuowaniem i rozszerzeniem programów społecznych, dzięki którym miliony obywateli Brazylii wyszły ze skrajnej nędzy.
Z sondaży wynika, że gdyby Bolsonaro i Silva spotkali się w drugiej turze wyborów, walka byłaby zażarta do samego końca. Z rozszerzonych badań opinii publicznej wynika bowiem, że elektorat negatywny kandydatki Brazylijskiej Partii Socjalistycznej to 56,5 proc. głosujących, ale równocześnie ok. 53 proc. nie wyobraża sobie, w żadnych okolicznościach, głosowania na Bolsonaro.
Gdyby były prezydent Lula jednak mógł wystartować w wyborach 7 października – co jednak jest wyjątkowo mało prawdopodobne – pogodziłby wszystkich. 32,4 proc. poparcia to wynik, do którego żaden inny kandydat nawet się nie zbliża. I właśnie dlatego rządząca prawica nigdy na to nie pozwoli. Prędzej dołoży wszelkich starań, by poszukujący alternatywy wyborcy uwierzyli raczej w nacjonalistę i wolnorynkowca Bolsonaro. Kampania oczerniania Mariny Silvy w mainstreamowych mediach Brazylii już się rozpoczęła.