Jedną z dominujących narracji wszechobecnej prawicowej szczujni jest rzekoma konieczność obrony dzieci przed równie rzekomą nawałą propagandową ze strony środowisk LGBT. Na tym właśnie polega prawicowa kultura. Na nieustannym jątrzeniu i wywoływaniu kolejnych, coraz głupszych, ale i coraz bardziej niebezpiecznych nagonek, dzięki którym, zamiast uprawiać politykę można po prostu lepić emocjoholiczne pierogi i obrzucać surowym ciastem społeczeństwo. I czekać, aż – jak wymownie ujął to ongiś obecny prezes TVP – „ciemny lud to kupi”.

Oczywiście, nie bierze się to wyłącznie z braku pomysłu na realne rozwiązania nabrzmiałych problemów polskiego społeczeństwa. Ważną rolę odgrywają tu także meandry spiskowego myślenia i elementarnego braku zgody na przyjęcie do wiadomości faktów naukowych. Socjologia, psychologia, psychiatria i wszelkie dyscypliny pokrewne dawno już wyjaśniły, iż nie jest możliwe przeprogramowanie czyjejkolwiek orientacji psychoseksualnej. Innymi słowy, nie można „stać się” gejem, lejsbijką czy osobą biseksualną. Żadna propaganda, choćby najbardziej intensywna nie jest w stanie dokonać takiego przepoczwarzenia w człowieku. Zatem walka z tym, co prawica nazywa „propagandą LGBT” jest kompletnie bez sensu, bo zwyczajnie nie da się „obronić” żadnego dziecka przed jego własną seksualnością i orientacją. Obecność „propagandy” w przestrzeni publicznej jest po prostu przyczynkiem do debaty na temat możliwości rozszerzenia swobód obywatelskich na wcale niemałą wszak rzeszę osób nienormatywnych, a nie ewangelizację i jakieś nawracanie na homoseksualizm, jak chcą sobie to wyobrażać prawicowi dziwacy.

Dzieci, owszem, trzeba bronić. Przed ich najbardziej zagorzałymi obrońcami. To oni niosą kaganek prawdziwej krzywdy.

Laboratoryjnym wręcz tego przykładem jest kolejny skandaliczny eksces, w centrum którego znalazł się PiS-owski rzecznik praw dziecka Mikołaj Pawlak. Rozchodzi się, a jakże, o przemoc wobec dzieci. Przed nią prawica nie chce ich bronić. A tu o żadnej imaginacji nie może być mowy. Nauki społeczne – znowu! – są bardzo jednoznaczne w tym względzie. Przemoc wobec dzieci, w tym stosowanie tzw. kar cielesnych, odbiera im godność, tworzy trwałe urazy psychologiczne, drastycznie patologizuje relacje pomiędzy dzieckiem i jego opiekunami, od których jest ono w pełni zależne i na których jest całkowicie zdane, doprowadza do rozumienia miłości i interakcji z najbliższymi jako tyranicznej podległości. Listę tę można rozwinąć. Ale czy człowiekowi moralnemu trzeba w ogóle w XXI w. tłumaczyć, że tortura nie jest metodą wychowania, tylko zwyczajnym sadyzmem i łajdacką eksploatacją władzy dorosłego wobec dziecka?

Nie. Niestety, polska przestrzeń publiczna została (już dawno) szturmem wzięta przez mroczne, zdemoralizowane siły spiskowej, populistycznej prawicowej ekstremy. Będzie ona walczyła tylko z fantazmatami, które sama sobie opracuje, ale z realnymi problemami już nie. Bo społeczeństwo zmęczone, zdezorientowane i przestraszone to dla niej najlepszy grunt. Bronią nas a to przed LGBT, a to przed Żydami, a to przed masonami, a to przed Rosją. Żadne z tych zagrożeń nie jest faktyczne. Ale przemoc wobec dzieci, czy szerzej – przemoc w rodzinie, są realne i niemal codziennie do przerażających statystycznych annałów dochodzi kolejny koszmar. Ile jeszcze dziesięciolatek musi zostać zamordowanych, żeby prawica to zrozumiała?!

Nie, to jest pytanie retoryczne. Żadne opamiętanie nie nastąpi, bo przecież, i doprawdy, czas już to wyraźnie powiedzieć – prawica nie ma problemu z mordowaniem dzieci, tak samo jak z mordowaniem kobiet, albo przynajmniej czynieniem im systematycznej krzywdy. Bo pod prawicową kiepełą istnieje chore wyobrażenie i dążenie, w którym to ten czy inny cymbał wyobraża sobie, że będzie sprawcą tej przemocy i że z popartej nagą siłą dominacji będzie czerpał życiową satysfakcję.

Bo cóż innego powiedzieć można o najnowszym wybryku Pawlaka, który zachęca do stosowania kar cielesnych wobec dzieci, nie uważa ich za bicie, a na dodatek z nostalgią publicznie wspomina jak oblał nogę własnego brata denaturatem i go podpalił, a potem, równie rzewnie („z estymą” – jak mówi w wywiadzie z Magdaleną Rigamonti) dodaje, że ojciec go sprał. Ten sam Pawlak, który bagatelizuje przemoc i tłumaczy, że „niektórzy nawet podniesienie głosu mogą uznać za przemoc” jeszcze nieco ponad tydzień temu nie mógł uspokoić się po wzmożeniu jakiego doznał pod wpływem Adama Bodnara, który obnosi się z mało precyzyjnym zamiarem wprowadzenia obowiązkowej edukacji seksualnej do programów nauczania. „Ręce precz od łóżeczek naszych dzieci!” grzmiał Pawlak. „Nie ma i nie będzie nigdy mojej zgody […] na wprowadzenia do szkół powszechnej edukacji seksualnej obowiązkowej dla wszystkich dzieci, wpuszczenia edukatorów seksualnych na korytarze polskich szkół, wprowadzenia standardów WHO do polskiego programu nauczania”; tako rzecze rzecznik. Praw dziecka, dodajmy. Ale klapsy i denaturat są OK.

Na usta ciśnie się wyłącznie słynna fraza z filmu „Psy”: „Was nie trzeba sądzić, was trzeba leczyć!”. I trzeba bronić przed wami dzieci.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. PiSs-owski prymityw do potęgi, takich to już nie warto leczyć, tylko już sami wiecie,co z nim zrobić.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…