Nie jestem biegłym sądowym, na historii sztuki znam się na tyle, żeby odróżnić Rembrandta od Dalego. Walorów artystycznych wrocławskiego wizerunku pomarańczowego krasnala nie umiem ocenić merytorycznie. Nie siedzę też w lokalnym wrocławskim piekiełku, które, jeśli wierzyć ludziom „stamtąd”, śmierdzi nieziemsko, kiedy człowiek znajdzie się w promieniu kilku kilometrów od Magistratu Breslau. Wiem jednak z całą pewnością, że Wrocław w swojej historii najnowszej zdecydowanie z Pomarańczową Alternatywą się kojarzy i kojarzyć powinien. I o ile rzeczywiście można zakładać, że miasto usiłowało cwaniakować, biorąc krasnala na sztandary, breloczki i kubki, to z postawą Majora mam cholerny problem – jak zresztą mnóstwo ludzi na lewicy, których zniesmacza wyrwanie setek tysięcy z publicznej kasy za rysunki – jako zwyrodnienie legendy „alternatywnego” rzekomo artysty, anarchisty i hippisa.

Głosy oburzenia słychać – i można oczywiście domniemywać, że są to głosy prymitywnej zazdrości, ale jeśli się w nie wsłuchać, to wychodzi, że Pomarańczowa Alternatywa nie była dziełem intelektualnym jednego człowieka, a spontaniczne rysunki wynikiem burz mózgów i koncepcji. Inny artysta, Robert Bachmann, napisał na Facebooku, że „PA to był ruch wywodzący się z Ruchu Nowej Kultury. To wtedy na strajkach powstało pismo „A”, autorów było wielu, nie można nawet ustalić, ilu, bo powstawało to z godziny na godzinę, przybierając nierzadko formę farsy, zabawy”. Podobne opinie słychać od równolatków Fydrycha lub od moich równolatków, których rodzice włączali się w happeningi Pomarańczowej.

Nadal jednak nie mam wrażenia, że ktoś Majorowi „żałuje”. Raczej są to głosy ubolewające nad tym, że te 666 tys. wyrwane samorządowi to dopełnienie obrazu dawnego Pana „Ależ Jestem Alternatywny”, fotografującego się teraz w czapce krasnala z Antonim Macierewiczem, pomstującego na blokady miesięcznic i straszącego we wszystkich TV Republikach, „Gazetach Polskich” i wRealu TV strasznymi islamistami, co ich sobie Merkelowa wzięła na głowę i co rozwalają Francję. Do „blokady blokady miesięcznicy”, do której przyłączył się Major, i którą skomentował jego dawny kolega z opozycji słowami „Major, coś ci się popieprzyło, blokujesz nie tych, co trzeba!” – Fydrych dorobił drugie, trzecie i czwarte dno. „To była kontrmanifestacja do kwadratu!” – oznajmił dumnie w rozmowie z Robertem Mazurkiem.

Tylko, że chyba nikt tego nie kupił. Pokiwano raczej ze smutkiem głowami, bo koniunkturalizm ciężko jest opakować w jakąś strawną filozofię nawet artyście. Zwłaszcza, jeśli ktoś robi sobie tak olbrzymie kuku na wiarygodności, najpierw mieniąc się anarchistą i admiratorem teorii non violence, a potem powtarzając szkodliwe ksenofobiczne komunały. I przy okazji komunały antykobiece, ponieważ artysta Doktor Major pod niebiosa chwali obecny „kompromis aborcyjny”, zbywając argumenty o braku empatii żartobliwymi wspominkami o tym, jak kiedyś podczas jednego z happeningów przebrał się za kobietę. Czasem warto swoją próżność wziąć na łańcuch. Zwłaszcza, jak się chce być Tak Strasznie Alternatywnym.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…