Plany Ministerstwa Finansów dotyczące przyszłorocznego budżetu nie nastrajają optymistycznie. Jednocześnie potwierdzają one, że Prawo i Sprawiedliwość nie dba o pracowników i nie traktuje poważnie obietnic wobec nich.
Najprawdopodobniej w 2021 r. ludzi pracy czekają dwie niemiłe niespodzianki. Po pierwsze, rząd planuje zrezygnować z głośnej obietnicy Jarosława Kaczyńskiego, zgodnie z którą płaca minimalna miała wzrosnąć do 3000 zł brutto w 2021 r. i do 4000 zł w 2023 r. Była to jedna z głównych obietnic wyborczych PiS w kampanii parlamentarnej, która zmobilizowała wielu pracowników do głosowania. Tymczasem obecnie słyszymy, że Ministerstwo Finansów planuje ustalenie płacy minimalnej w przyszłym roku na poziomie zaledwie 2716 zł brutto. Innymi słowy byłaby to propozycja najskromniejsza z możliwych przy założeniach wzrostu gospodarczego i inflacji na przyszły rok. Nie tak to miało wyglądać!
Wielu liberalnych ekspertów broni kierunku deklarowanego przez rząd, powołując się na kryzys. Ale sam rząd chwali się, że w ramach pomocy udzielonej przedsiębiorcom już teraz wydał ponad 120 mld zł. Skoro władza przeznaczyła tak olbrzymie środki na wsparcie dla firm, to dlaczego nie ma propozycji rozwiązań, które ułatwiłyby dotrzymanie sztandarowej obietnicy wyborczej?
Jeśli premier uważa, że podwyżka płacy minimalnej do 3000 zł jest zbyt duża, to może powinien pomyśleć o zwiększeniu kwoty wolnej od podatku lub wsparcia dla tych firm, które popadły w tarapaty i mają kłopot z podniesieniem płac?
O takich pomysłach jednak nic nie wiadomo, a tymczasem z danych Narodowego Banku Polskiego wynika, że już na koniec maja, w porównaniu z końcem lutego 2020 r., depozyty niefinansowych podmiotów gospodarczych (głównie przedsiębiorstw) wzrosły o ponad 60 mld zł, czyli o 14 proc.! Okazuje się więc, że rządowa pomoc dla przedsiębiorców jest zbyt hojna lub źle adresowana. Władza wydała gigantyczne kwoty na wsparcie dla firm, na dodatek godząc się na czasowe obniżenie wynagrodzeń, a mimo to rezygnuje z obiecanej podwyżki płac dla najgorzej zarabiających pracowników. To brutalny wyraz przerzucania kosztów kryzysu na pracowników przy jednoczesnym wsparciu dla pracodawców.
W tym kontekście warto podkreślić, że rządowe tarcze nie tylko pozwoliły na obniżki płac przy jednoczesnych dopłatach dla firm, ale też podważyły wiele podstawowych praw pracowniczych. W tarczach pojawiła się bowiem między innymi możliwość narzucenia pracownikom terminu urlopu, skrócenia dobowego i tygodniowego czasu pracy, zawieszenia Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych, obniżenia odpraw dla zwalnianych pracowników czy ułatwienia wypowiedzenia układu zbiorowego. Zgodnie z planami rządowymi w 2021 r. polska gospodarka ma wejść na drogę dość szybkiego wzrostu gospodarczego (po tegorocznych spadku o 4,6 proc. ma nastąpić wzrost PKB o 4 proc.). Niestety to odbicie gospodarki nie obejmie najgorzej zarabiających pracowników.
Druga przykra niespodzianka ma dotyczyć zamrożenia płac w budżetówce. PiS w kolejnych kampaniach wyborczych piętnował poprzednią ekipę rządzącą za brak wzrostu płac w budżetówce. Faktycznie w Polsce od wielu lat dynamika wzrostu płac w sferze budżetowej i samorządowej jest bardzo niska. Tyle tylko, że partia Jarosława Kaczyńskiego nie dokonała na tym polu dobrej zmiany, a wręcz płace wielu grup zawodowych finansowanych z środków publicznych spadły w stosunku do średniego wynagrodzenia.
Plan zamrożenia wynagrodzeń w budżetówce niestety dobrze wpisuje się w tę politykę. Biorąc pod uwagę utrzymujący się wzrost inflacji (na 2021 r. ministerstwo zakłada wzrost cen o 1,8 proc., przy czym inflacja odnośnie produktów podstawowych może być znacznie wyższa), rząd planuje znaczącą obniżkę płac na przyszły rok dla setek tysięcy pracowników. To dość jasny sygnał dla każdego, kto postrzegał PiS jako partię troszczącą się o pracowników.
Propozycje budżetu na przyszły rok są niejako przedłużeniem polityki rządu, która trwa od wielu miesięcy. Wydawało się, że w czasie epidemii władze powinny rozwinąć usługi publiczne, zainwestować dodatkowe środki w służbę zdrowia, opiekę społeczną, urzędy rządowe i samorządowe. Tymczasem przez kilka miesięcy epidemii większość urzędów przestała działać, a władze zostawiły obywateli bez informacji i dodatkowego wsparcia. Nie było też żadnych całościowych planów przeciwdziałania bezrobociu, nie uruchomiono nowych inwestycji publicznych, nie przeznaczono dodatkowych środków na poprawę BHP w zakładach pracy.
Zamiast poprawić jakość usług publicznych i rozwinąć ich zasięg, rząd przerzucił walkę z epidemią na obywateli, a premier poinformował urzędników różnych szczebli, że muszą się liczyć z masowymi zwolnieniami.
Nie słychać też, by rząd planował w przyszłym roku wprowadzić jakiekolwiek rozwiązania legislacyjne korzystne dla pracowników, chociaż w ostatnich latach rośnie skala umów niestandardowych, a pracodawcy masowo łamią przepisy prawa pracy. Rząd nie planuje przyznać żadnych dodatkowych uprawnień związkom zawodowym czy Państwowej Inspekcji Pracy, nie chce wprowadzić żadnych regulacji, które pozwoliłyby zwiększyć stabilność zatrudnienia czy zagwarantować wypłatę wynagrodzeń na czas, nie zamierza poprawić sytuacji w spółkach skarbu państwa. W 2021 r. pracownicy nie mogą więc spodziewać się niczego dobrego.
Jest od tej reguły wyjątek: przyjaciele partii.W nieistniejącym Centralnym Porcie Komunikacyjnym średnie płace już teraz przekraczają 10 tys. zł i prawdopodobnie będą szybko rosnąć.