To miał być komentarz zawierający dekonstrukcje klęski Partii Razem w wyborach do europarlamentu. Miałem już uszykowane złote rady, cenne jak cholera wskazówki i kilka jakże ważnych przestróg. Coś mi się jednak wydaje, że takich tekstów powstało po wyborach już całkiem sporo. Wokół znokautowanego jedynego komitetu lewicy rozsiedli się zatroskani przyjaciele i rozentuzjazmowani szydercy. Niczym lekko toksyczna rodzinka zubożałej inteligencji skupiona na musztrowaniu jedynaka – dziecka zdolnego, acz ciągle sprawiającego zawód. A jemu po prostu przytrafiło się trudne towarzystwo i tego, co potrzebuje w tej chwili najbardziej, to wsparcia i ogólnej życzliwości.
Partia Razem pewnie mogła w tych wyborach wykręcić nieco lepszy wynik. Ale nawet zatrudniając najlepszych speców od segmentacji rynku, naprawy wizerunku i targetowania przekazu i tak by znalazła się pod progiem, tyle, że z trójką z przodu, jak to było w roku 2015, kiedy swoje Wembley podczas debaty kandydatów zaliczył Adrian Zandberg. W roku 2019 nikogo w Polsce nie obchodzi, co ma do powiedzenia Adrian Zandberg, nawet gdy popiera go Pamela Anderson.
Polaryzacja emocji społecznych w obrębie duopolu PO-PiS osiągnęła apogeum. Nie potrafiła przebić się Wiosna, projekt przygotowywany i profilowany pod odpowiednią grupę wyborców od kilkunastu miesięcy, dysponujący niezłym sztabem wyborczym i liderem, któremu chwilowo udało się wytworzyć wokół siebie nimb przywódcy. Wiosna olśniewała rozmachem konwencji, dostała mnóstwo czasu antenowego dla Biedronia i pozostałych, a mimo to ledwo przeczołgała się przez próg. Przepadła Konfederacja – największy projekt integracji polskiej skrajnej prawicy po 1989 roku. Mimo dobrze zorganizowanej, ofensywnej kampanii wyborczej, zespoleniu kilku patologicznych ruchów społecznych, sporych pieniędzy i ogromnych oczekiwań, komitet ten nie był w stanie dociągnąć do pięciu procent. To pokazuje, jak trudne były to wybory dla wszystkiego, co nie jest PiSem i PO. Czy w tej sytuacji wynik komitetu Lewica-Razem, te 1,24 proc. powinniśmy traktować jako jednoznaczną klęskę? Myślę, że odpowiedź nie jest tak jednoznaczna, jak już zdążono obwieścić.
W przeciwieństwie do większości komentatorów jestem zdania, że lewicowy projekt, który wystartuje w jesiennych wyborach samorządowych nie powinien wywracać do góry nogami swojego programu, języka komunikacji z wyborcami i ogólnej agendy. Bardziej niż powtórzenia błędów obawiam się chaotycznych prób zmiany na poziomie postulatów i próby kierowania przekazu do zupełnie innych grup niż do tej pory. A moim zdaniem przy zaistnieniu sprzyjających okoliczności lewicowy komitet ma szanse obsadzić parlamentarne fotele w najbliższym rozdaniu.
Jakie to okoliczności? Po pierwsze – wystąpienie Polskiego Stronnictwa Ludowego z Koalicji Europejskiej. Sporo się o tym mówi już dziś. Szara eminencja PSL, Władysław Bartoszewski jr, przyznaje, że pójście w sojuszu z liberałami i lewicą przyniosło partii poważne straty na wsi. Kosiniak-Kamysz, lider ludowców i główny architekt ostatniego porozumienia wyborczego znajduje się pod presją części partyjnych elit. PSL nigdy nie było partią wodzowską, więc młody prezes musi się liczyć z głosem coraz bardziej zaniepokojonych partnerów – Marka Sawickiego, Adama Jarubasa i przede wszystkim Waldemara Pawlaka, który podobno sonduje możliwość ponownego sięgnięcia po władzę. Ludowcy nie chcą i nie będą startować jesienią z sojusznikami LGBT, bo nie akceptuje tego ich elektorat. Zresztą, startując samodzielnie zyskują możliwość ponownego uczestnictwa w rządach, tym razem wspólnie z PiS.
Koalicja Europejska jest potężną, ale bardzo kruchą konstrukcją, Istota jej skuteczności miała polegać na zgrupowaniu wszystkich niepisowskich sił politycznych. Nie udało się dokooptować Biedronia i Kaczyński wygrał wybory. Jeśli KE opuści PSL to przewaga PIS wynosić będzie już nie siedem, a kilkanaście punktów procentowych, co zakwestionuje sens dalszego istnienia takiego układu. Po co szarżować wspólnie przeciwko Kaczyńskiemu, skoro można pracować na swoją markę? Tym bardziej, że również z szeregów SLD, mimo zdobycia czterech mandatów w ostatnich wyborach, wydobywa się coraz więcej pomruków niezadowolenia. Anna-Maria Żukowska przytomnie wskazuje, że jedną z przyczyn porażki KE był brak realnej oferty wyborczej. „Trudno będzie o taki program między chadekami a socjalistami” – wskazała rzeczniczka Sojuszu. Wygląda więc na to, że Koalicja Europejska natrafiła na wewnętrzną granicę swojej koncepcji.
A śmierć KE oznacza dekonfigurację całej sceny politycznej na lewo od PiS. Dla liberałów to katastrofa, dla lewicy katastrofa liberałów to nowe możliwości. Lewica nie musi czekać aż Koalicji Europejskiej przestaną grać Chopina. Pora przestać się dąsać, odgrzewać podziały i wypominać sobie stare złośliwości. Partia Razem, SLD, Ikonowicz, Zieloni, a także politycy lewicy i działacze ruchów miejskich rozpoznawalni w regionach powinni usiąść do stołu już teraz, schować do kieszeni swoje ego i logotypy i wypracować wspólnie nowy polityczny projekt. Żadną tam koalicję, nową lewicową partię polityczną. Czasu zostało niewiele, a bój to nie musi być ostatni.