Site icon Portal informacyjny STRAJK

Cena godności

Powstańcy i kombatanci skarżą się w nowym „Newsweeku”, że mają kłopot z obecnością symboli narodowych w popkulturze. To temat złożony. Osobiście w popularyzacji nie widzę nic złego. Może być przyczynkiem do poczynienia pewnych refleksji, pogłębienia wiedzy. Natomiast niesmaczna infantylizacja, wyrażająca się imitowaniem ran postrzałowych na T-shirtach, postacią Małego Powstańca na majtkach czy pościeli – jest już przekroczeniem pewnej granicy, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z symbolem znajdującym się pod ochroną prawną, a takim jest kotwica. Również zdarza mi się nosić symbole, np. na znak solidarności z Serbami, którzy stracili Kosowo, nosiłam bransoletkę z serbską Svetą Majką, co kilka razy naraziło mnie na przykład na oskarżenia o dewocję. Noszę „UN” i srebrenicki kwiat z jedenastoma płatkami. I pierwszy chyba raz muszę zgodzić się z redaktorem Dominikiem Zdortem, który również pisze w „Rzeczpospolitej” o symbolach powstańczych i sensownie wywodzi, że opasek nie nosi się dlatego, aby poczuć jak to jest, ani po to, by zamanifestować, że w chwili zagrożenia my sami bylibyśmy gotowi iść na bój. Nosi się z szacunku, dumy, solidarności.

Kampania „Upamiętniaj godnie” wywołała u mnie mieszane uczucia. Stworzono katalog „godnych” i „niegodnych” sytuacji, w których należy przywdziać koszulkę z kotwicą. Stąd już krok do absurdu: czy do torby na zakupy z Polską Walczącą, kupioną w Muzeum Powstania, można zapakować chleb? A papier toaletowy? Można, czy nie? „Nie noszę jej do baru, nie noszę jej na zakupy” – mówi bohater filmiku. Gdzie ją zatem nosi? Do kościoła? Na pogrzeb dziadka kombatanta? Rozumiem ten wątek kampanii, w którym twórcy zwracają uwagę, że w powstańczych koszulkach nierzadko idą rozwalać miasto i szukać zaczepki agresywni chuligani – a to kłóci się z wartościami, które obnoszą na piersi. To prawda. Ale dochodzi do sytuacji groteskowej – stworzyliśmy rynek gadżetów i zabraniamy korzystania z nich, bo „codzienność” nie jest tego godna. Produkujemy majtki ze świętymi symbolami i dziwimy się, że dotykają krocza, kiedy je założymy. Nikt się natomiast nie zająknął na temat tego, żeby w ogóle taki handel gadżetami ukrócić, skoro razi samych powstańców. Zamiast tego rozważa się, czy bar, czy ognisko, czy supermarket, czy szkółka niedzielna.

W moim pojęciu znacznie bardziej jednak niebezpieczne od noszenia torby ze znaczkiem PW, są wszelkiego rodzaju gry terenowe, rekonstrukcje, czy interaktywne strefy w Muzeum Powstania Warszawskiego. Niosą ze sobą ryzyko o wiele większego dysonansu poznawczego. Udawane kanały z odgłosami szemrającej wody, pachnący medykamentami lazarecik czy możliwość wydrukowania sobie ulotki na tajnym powielaczu – to dla dzieci i młodzieży frajda. Walka, krew i śmierć to nie gra terenowa ani podchody w lesie. Żyjemy w czasach, gdy wszystko jest na sprzedaż, nawet romantyczny zryw. Jakoś nikt nie myśli o tym, by wiedzę o obozach koncentracyjnych „przekazywać w sposób atrakcyjny”. Nikt nie ma problemu z tym, że obozów nie upamiętnia się wystarczająco godnie. Choć pewnie zawsze znajdą się tacy, którzy przyjdą łapać tam pokemony.

Exit mobile version