7 stycznia cena baryłki ropy naftowej spadła poniżej poziomu 33 dolarów. Dla krajów, które opierają się wyłącznie na wydobyciu „czarnego złota”, jak Arabia Saudyjska, oznacza to poważne problemy.
Niewiele rzeczy tak przeraża rządzących Arabią Saudyjską, jak perspektywa buntu społecznego, choćby w minimalnym zakresie. Dlatego skrajnie konserwatywna monarchia obłaskawiała do tej pory mieszkańców rozbudowanym systemem świadczeń socjalnych i niskimi podatkami (do niedawna w ogóle nie funkcjonował VAT). Dopóki szerokim strumieniem płynęły petrodolary, bez problemu starczało na tego typu wydatki, a także na wspieranie fundamentalistów sunnickich za granicą.
W ostatnim roku dochody Saudów z ropy spadły jednak o niemal jedną czwartą. Ponieważ cięcia wydatków na szeroko pojęte cele wojskowe król Salman i jego przyboczni sobie nie wyobrażają, zaryzykowali uderzenie w świadczenia społeczne. Na początek podniesiono o 40 proc. cenę subsydiowanego przez państwo paliwa. Na styczeń zapowiedziano również obniżenie płac w sektorze publicznym, ponadto państwo wycofało się z planów dofinansowania niektórych inwestycji w rozwój lokalnej infrastruktury transportowej. Dodatkowymi podatkami mają zostać obłożone produkty uważane przez sunnickich teologów za szkodliwe, jak tytoń i napoje gazowane.
Ar-Rijad zdecydował się nawet na krok precedensowy w dotychczasowej historii kraju – zapowiedział sprzedaż części udziałów Aramco, jednej z największych państwowych spółek naftowych. To, że takie rozwiązanie jest przedmiotem dyskusji na najwyższym szczeblu, potwierdził zarówno zarząd spółki, jak i wpływowy książę Muhammad ibn Salman. Aramco wydobywa dziennie 10 mln baryłek ropy.