Dziennikarz napisał na Twitterze: „Są akta kolejnego tajnego współpracownika bezpieki, wybitnego artysty wspierającego Platformę. Ale mi przykro”. Redaktor już nakręca falę nienawiści.
Redaktor „Trotyl” nie ujawnił, o kogo chodzi. Zapowiedział w następnym tweecie, że nie poda żadnych personaliów aż do momentu publikacji tekstu jego autorstwa w tygodniku „DoRzeczy”. Internauci komentujący wpis Gmyza udostępniony na facebookowej stronie Telewizji Republika spekulują, że może chodzić o Daniela Olbrychskiego, jednak nawet tam komentarze zdają się zachowawcze. Po „aferze Zelnika” nawet fani prawicowych mediów wzruszają ramionami na sensacyjne doniesienia. Dominuje ton „podpisał bo widać musiał”, „takie czasy”, „co się dziwić, chciał wyjeżdżać za granicę”. Kamieniami nikt nie ciska szczególnie mocno.
Dwa tygodnie temu w ramach teczkowego szaleństwa na światło dzienne – zresztą za sprawą Gmyza – wyszły „akta Zelnika”. Okazało się, że aktor, deklarujący dziś jawnie prawicowe i antykomunistyczne poglądy, współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Usprawiedliwiał się zresztą tak: „Zawsze byłem i będę zwolennikiem lustracji. W naszym kraju lepiej powodzi się oprawcom niż ofiarom i dlatego trzeba zrobić z tym porządek, choćby dla sprawiedliwości dziejowej. Jestem absolutnie zdania, że moją sprawę trzeba wyjaśnić. Robi się to i tak zbyt późno, gdyż należało to zrobić już 26 lat temu. Zmierzenie się z prawdą jest zawsze najlepszym rozwiązaniem”.
Pełzająca dekomunizacja, która obecnie dokonuje się w Polsce, jest o wiele bardziej niebezpieczna niż osławiona lista Wildsteina czy jawne próby przeprowadzenia oficjalnej dekomunizacji za poprzednich rządów PiS. Powstała atmosfera hejtu i zastraszania, prawicowi dziennikarze wyciągają teczki z odmętów IPN i z prywatnych archiwów, pastwiąc się następnie nad nimi przez długie tygodnie. Ciężko dać odpór takim partyzanckim działaniom, nastawionym na niszczenie ludzi. Podziękować należy zapewne Marii Kiszczak.