Justyna Samolińska w swoim tekście popełnia coś gorszego niż zbrodnię – popełnia błąd polityczny. Ten sam, z którym lewica w Polsce boryka się, odkąd mamy procedury demokratyczne, a na Zachodzie – gdzieś tak od lat 60. Chodzi o negowanie dialogu z klasami niższymi.
Rozmowy, która nie byłaby dialogiem głuchych, ale byłaby zrozumiała dla obu stron. Do tego nie wystarczą słowa – potrzebna jest jeszcze wspólnota emocji. Tego nie można się nauczyć z książek.
A potem płacz i zgrzytanie zębów w niszowym czasopiśmie, że prawica i populiści odebrali nam lud. A przecież byliśmy tacy awangardowi, postępowi, fajni. Nie chcą na nas zagłosować? To tępe skurwysyny są; straszne z nich prostaki. A przecież przedstawiliśmy im taki fajny program, o patrzcie, tu mamy podpunkt dotyczący likwidacji umów śmieciowych. Nie to nie, niech zdychają!
I tak na mapach politycznych naszego postępowego towarzystwa nie istnieją ludzie, którzy walą tłumnie do suteryny Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej przy Jarocińskiej 23, z których – bez wygrania walki politycznej – możemy tak naprawdę pomóc jedynie jednostkom. Nie istnieją rolnicy ze związku zawodowego OPZZ, stanowiącego, cokolwiek by mówić, realny i zorganizowany ruch społeczny, na który prawilna lewica fuka, albowiem ten nie spełnia ich wysokich ideologicznych wymagań. Niech więc lepiej zdechną, zamiast robić obciach w Szkle Kontaktowym.
Samolińska zachowuje się jak typowy Janusz (tak się mówi na mieście), dowcipkując z nas i twierdząc, że wyznaczamy przynależność klasową za pomocą wąsa. Według wielkomiejskiej młodzieży bowiem posiadanie zarostu nad górną wargą jest wyrazem braku kultury. Ja bym sobie w owłosienie nie zaglądał. To zresztą ciekawe, jak ktoś wyczulony na uprzedzenia dotyczące na przykład mniejszości seksualnych, pielęgnuje te związane z przynależnością klasowo-kulturową.
Istnieje w naszym kapitalistycznym systemie wyznawana skrycie przez prawie wszystkich wiara w to, że skąd byś nie był, co byś nie przeszedł, jaka by nie była twoja droga – to i tak masz szansę, jeśli się tylko odpowiednio postarasz, osiągnąć indywidualny sukces. Możesz awansować, przeprowadzić się, ciężej pracować, kształcić się, a WIELKI SYSTEM ci to w końcu wynagrodzi. Jest w tym mała prawda (potwierdzana licznymi świadectwami ludzi tzw. sukcesu), ale i wielkie kłamstwo.
Postawiłbym tezę, że awans społeczny jako taki jest niemożliwy. I żeby to wiedzieć, nie trzeba czytać Pierre’a Bourdieu. Wystarczy dobra literatura np. Martin Eden. Nawet jeśli wyrwiesz się ze swojej klasy, stanie się to za cenę trudnych do przewidzenia strat na innych polach. Eden na końcu popełnia symboliczne samobójstwo.
Muszę sprostować pewną fałszywą informacje zawartą w tekście Justyny, a która osobiście mnie dotyczy. Zostałem tam wymieniony jako przykład osoby posiadającej wyższe wykształcenie i/lub wysoki kapitał kulturowy. Otóż, posiadam formalnie wykształcenie podstawowe i być może dlatego wysoki kapitał kulturowy (chociaż znowu nie przesadzajmy).
Dla mnie nasz ewentualny sojusz ze środowiskiem rolników, górników w ramach Ruchu Społecznego nie będzie chwilowym, fałszywym – jak to napisał Gombrowicz – „zbra…taniem się’’, lecz powrotem do swoich, do miejsca, z którego wyszedłem.
Nie rejterujemy, jak sądzi moja oponentka, ze stawiania własnych tez i przekonywania ludzi. Właśnie to będziemy robić. Ale nie będziemy robić tego z góry, lecz maszerując ramię w ramię. Tylko tak możemy poprawić swój los.