Chile walczy, Chile ciągle ma nadzieję. Czwarty tydzień społecznego buntu zaczął się gigantyczną falą strajków i protestów.

Wczorajszy strajk generalny był największym z dotychczas przeprowadzonych w ramach protestów społecznych, które ciągną się od października. Niemal całe Chile stanęło: na ulice wyszli górnicy, portowcy, nauczycielki, lekarki, większe i mniejsze związki zawodowe, a razem z nimi uczniowie i studenci. Przez każde większe miasto przeszła demonstracja licząca od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy uczestniczek i uczestników, około dwóch milionów obywatelek i obywateli w całym kraju.

Większość z manifestacji miała charakter pokojowy. Jeśli ktoś tu stosuje przemoc, to po dawnemu policja, w wykonaniu której łamanie praw człowieka przybiera już skalę masową. Pomimo wezwań przedstawicieli ONZ policja wciąż stosuje gumowe kule i śrut — od początku rebelii ponad 200 osób ma poważnie uszkodzony wzrok na skutek ich stosowania, a duża część straciła oko na zawsze. To smutny światowy rekord.

Demonstrujący domagają się niezmiennie ustąpienia rządu i nowej konstytucji. W dalszej kolejności szeregu socjalnych reform: bezpłatnej edukacji, publicznego systemu emerytalnego, nacjonalizacji zasobów naturalnych. Widać z tego katalogu, że dotychczasowy porządek polityczno-społeczny w Chile zbankrutował. Ale prezydent stara się jednak za wszelką cenę zachować swoje stanowisko. Czy wierzy, że skoro udało się obalić socjalistycznego prezydenta Boliwii, to możliwe jest również, by neoliberał pozostał w pałacu La Moneda? Pewne jest jedno: po stronie chilijskich demonstrantów nie będą ani Stany Zjednoczone, ani Organizacja Państw Amerykańskich, ani wielkie opiniotwórcze media liberalne. Nikomu z nich nie byłby w smak porażający upadek „chilijskiego cudu”, rewolucja zmiatająca idealny przykład państwa wolnorynkowego zbudowanego przez uczniów Miltona Friedmana. Oni raczej życzą sobie, by Boliwia po puczu poszła w ślady Chile pod rządami Pinocheta.

Ale czy prezydent Sebastian Piñera może być pewien utrzymania stołka? W poniedziałek starał się manewrować: tak, rozpocznie prace nad nową konstytucją, ale opracuje ją parlament, nie będzie żadnego nowego Zgromadzenia Konstytucyjnego, o które wołają obywatele. Lud odczytał ten komunikat perfekcyjnie i zgodnie ze swym interesem zareagował: wczorajsza mobilizacja powiedziała NIE pisaniu konstytucji przez skompromitowaną elitę.

Wczorajsze wieczorne wystąpienie prezydenta wywołało powszechne zdziwienie — Piñera nie powiedział praktycznie nic konkretnego, chociaż wcześniej kilka godzin naradzał się z ministrami. Spodziewano się ponownego ogłoszenia stanu wyjątkowego i wyprowadzenia wojska na ulice, tymczasem oświadczenie głowy państwa sprowadziło się do kilku okrągłych zdań o potępieniu przemocy społecznej, zapowiedzi wzmożenia policyjnych represji. Komentatorzy podejrzewają, że oświadczenie zostało zmienione w ostatniej chwili, co wywołało szereg domysłów. Czyżby wojsko odmówiło wyjścia na ulice? Czy ministrowie, powołani już w trakcie kryzysu, mają odmienny niż prezydent pomysł na jego zakończenie? Czy elita, która chce utrzymać neoliberalny porządek, zastanawia się właśnie, kogo wstawić na miejsce Pinery, którego poświęci bez specjalnego żalu? Niektórzy obawiają się, że to jedynie cisza przed poważną burzą. Nikt nie jest w stanie określić, co czeka społeczeństwo chilijskie w najbliższych dniach.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Ugrają tyle samo co żółte kamizelki w Paryżu. Takie jest nastawienie mediów i tzw ,,światowej opinii” którajuz nawet nie udaje że nie siedzi u miliarderów w kieszeni.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…