Polemiki bawią i uczą. Człowiek poczyta, zapozna się z różnymi spojrzeniami i jest szansa, że stanie się trochę mądrzejszy i mniej dogmatyczny. Polemiki lubię i ja. Soczyste wymiany, zgrabnie wyrażone stanowiska, intelektualne i retoryczne pojedynki – odnajduję w tym nieprzyzwoitą przyjemność.

Moim najnowszym polemistą jest Wiesław Stebnicki. Pan Wiesław to przedsiębiorca z Podkarpacia. W Ustrzykach Dolnych prowadzi restaurację „Bieszczadzka”. Jest również wydawcą i felietonistą lokalnego czasopisma „Nasze Połoniny”, a także Sekretarzem Rady Wojewódzkiej SLD na Podkarpaciu oraz Przewodniczącym Rady Powiatowej SLD w powiecie ustrzyckim. Kiedyś pisał teksty do utworów punkowego zespołu KSU.

Całkiem niezłe dossier: biznes, środki informacji, muzyka, polityka. Od razu widać, że pan Wiesław to nie byle fiut, przynajmniej jak na warunki powiatu ustrzyckiego.

Ale do rzeczy. Pan Wiesław postanowił rozprawić się z moim tekstem pt. „Czas zacząć mówić o tym otwarcie: niskopłatna praca to przemoc”, w którym opisałem proces strukturalnej degradacji pracowników zepchniętych w obszar marnie opłacanej śmiećpracy.

Pan Wiesław mnie zaskoczył. Zapytacie: czym? Przecież to, co stworzył, to litania żalów i pojękiwań powiatowego janusza biznesu. Z czym tu polemizować, skoro tekst brzmi jakby go napisał jakiś lewacki troll małpujący język przedsiębiorców? Też tak pomyślałem w pierwszym odruchu.

Ten tekst ma jednak pewną głębię i złożoność. Autor, niczym Julio Cortazar w swojej literaturze, czy David Lynch w dziełach filmowych, w roztrzaskanych kawałkach, pochodzących z zakamarków świadomości ukazuje nam coś traumatycznego.

Biznesmen z Ustrzyk Dolnych przybliża nam swój życiorys: kiedyś Solidarność i praca w państwowej firmie, potem SLD i własna firma.  „Jestem lewicowcem od zawsze” – podkreśla. W kolejnym zdaniu dodając, że nie ma jednak zamiaru „hołubić leni i nierobów”. Dalej przechodzi do brutalnej egzegezy. Dowiadujemy, że nieroby to mary dręczące pana Wiesława od czterdziestu lat. Kiedyś leserstwo nie chciało odrabiać przestrajkowanych sobót, dziś skroluje fejsa za kasą, poi się łapczywie wódą i redbullem oraz podpierdala towar z dostawy. 

Pan Wiesław stworzył obszerną klasyfikację gatunków pracowników-leni. Opisuje ich zwyczaje z pasją egzorcysty, co poświęcił lata na zgłębianie sił nieczystych, czego owocem jest księga demonów. Można odnieść wrażenie, że Pan Wiesław swoich pracowników nienawidzi i boi się zarazem. Wielokrotnie został przez nich poszkodowany, a dziś odkrywa przed nami swoje rany. Mówiąc językiem współczesnego internetu: dokonuje call-outu niegodziwych podwładnych. 

Obżarci socjalem, pijani złodzieje, pierdolący się po kątach w godzinach pracy,  a na koniec, gdy już zostaną słusznie zwolnieni, „obsmarowujący mu dupę” – tak „lewicowiec od zawsze” i działacz SLD z Podkarpacia widzi swoich pracowników. Nazywa ich „pseudo ludźmi pracy”, pokpiwa sobie z pojęcia „pracująca biedota”. 

Dlaczego on nam to opowiada? Co chce powiedzieć o sobie? Że pracowników ma za śmieci? Że nie potrafi znaleźć takich, którzy pracę będą szanować? Co nam to mówi o warunkach, jakie oferuje? Czyż nie jest to najbardziej szczera autokrytyka przedsiębiorcy, jaką można sobie wyobrazić?

A może chodzi o coś więcej? Może historia „lewicowca” Wiesława Stebnickiego, naszpikowana tragiczną symboliką: punk-rock, festiwal Solidarności, pęknięcia w masowym ruchu, rozczarowanie, transformacyjny zwrot, kariera w SLD, romans z wolnym rynkiem, nienawiść do ludzi pracy, wreszcie samotność i frustracja, jest  w istocie, nieświadomą, ale bezlitosną wiwisekcją głównych sprzeczności lewicowej historii ostatnich kilku dekad?

Wiesławie, dziękuję.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ruski stanął okoniem

Gdy się polski inteligencik zeźli, to musi sobie porugać kacapa. Ale czasem nawet to mu ni…