Fotografia J. Samolińskiej

Sytuacja w warszawskiej burgerowni „Krowarzywa” była zaskakująca i – miejmy nadzieję – przełomowa. Okazało się, że łamanie prawa pracy w gastronomii, czyli w jednym z tych segmentów rynku, gdzie wszyscy „znają realia” i wiedzą, że „inaczej się nie da”, a jeśli myślisz, że się da, to „nie znasz życia”, może obudzić szczery i masowy sprzeciw oraz zainteresowanie mediów. Oczywiście, największe gratulacje należą się w tym przypadku samej załodze, która potrafiła się zrzeszyć i działać solidarnie – każdy, kto sprzeciwił się kiedyś pracodawcy wie, jakie to trudne i na jak duży szacunek zasługują związkowcy z „Krowarzyw”.

Oczywiście, uaktywniły się też hordy wolnorynkowych trolli. Właściciel, Krzysztof Bożek, udzielił nieprawdopodobnie cynicznego wywiadu, w którym pomiędzy akapitami dochodzi do cudownego rozmnożenia się zwolnionych pracowników – na początku jest tylko jeden, a potem, kiedy przychodzi do rozmowy o związku zawodowym, okazuje się, że powstał już po wyrzuceniu wszystkich jego członków.

Jednak zasadniczo masową reakcją klientów było oburzenie. Setki komentarzy od osób, które więcej się do „Krowarzyw” nie wybierają, tłum podczas wczorajszej okupacji i ogromne zainteresowanie akcją pokazują, że informacje o wyzysku pracowników naprawdę kogoś ruszyły, że komuś naprawdę się chciało zrobić z tego aferę. Dlaczego akurat w tym przypadku?

Otóż burgerownia na Hożej była wegańska – w sprzedawanych przez nią posiłkach nie było ani mięsa ani nabiału. Kierowała zatem swoją ofertę wobec ludzi dość szczególnych, którzy tych produktów nie jedzą czy chociażby starają się je ograniczać. Oczywiście wegetarianie i weganie są grupą bardzo zróżnicowaną; znajdą się pewnie wegetarianki-nacjonalistki i weganie-korwiniści, ale zasadniczo pierwszą cechą, jaką wyróżniają się jej przedstawiciele, jest zwykle większa empatia. Są to też ludzie, którzy zazwyczaj trochę więcej rozumieją z różnych procesów społeczno-gospodarczych – np. często wiedzą, że jedzenie mięsa czy mleka oznacza nie tylko krzywdę świń czy wspomnianych krów, ale też kosztuje znacznie więcej wody i energii niż hodowla. Ci ludzie, którzy lubią mieć poczucie – jakkolwiek nie byłoby ono złudne – że swoimi portfelami nie przyczyniają się do czyjejś krzywdy, uważali „Krowarzywa” za swoje miejsce; identyfikowali się z nim. I nagle dostali policzek – ich „etyczny” wybór okazał się ściemą, oszustwem. Poczuli się więc po ludzku oszukani.

Kapitaliści sprzedający kiełki i kotlety z buraków okazują się dokładnie tacy sami, jak ci od schabowych z frytkami. Może jednak ich pracownikom – wspieranym przez klientów i środowisko – uda się zrobić wyłom w gastronomicznym wyzysku?

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Buhahahaha! A obok artykułu o dobrych weganach i złym kapitaliście wielka reklama”spróbuj smaku prawdziwego nowojorskiego pastrami”. Znaczy, empatia empatią, a kasa kasą, co, lewaczki:DDDD?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…