To wydarzenie oczywiście umknęło mediom głównego nurtu, jakżeby inaczej. W dzisiejszej Polsce oficjalne wspomnienie o żołnierzach I i II Armii Wojska Polskiego może złamać takiemu śmiałkowi karierę, a może i życie osobiste. Wspomnienie, że wyzwalali część Białorusi, potem Polskę i zdobyli, u boku Armii Czerwonej, stolicę nazistowskich Niemiec, to jak przyznanie się do wstydliwej choroby. A jednak władze Gdańska stać było na taki gest.
Z okazji 78 rocznicy bitwy pod Lenino, która jest symbolem powstania Wojska Polskiego na Wschodzie, prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz z towarzyszeniem władz miasta, oficerów Wojska Polskiego, posterunków honorowych policji i żołnierzy 7. Pomorskiej Brygady Obrony Terytorialnej uczciła tę ważną dla Polski rocznicę.
„Żołnierze 1. Dywizji nie mieli na czapkach orzełków z koroną, ich dowódcami byli oficerowie, którzy służyli Stalinowi. I choć ich mundur był inny niż ten, który zapamiętali z niepodległej Polski, wiedzieli, że mimo wszystko służą sprawie swojego kraju, tak jak inni żołnierze walczący z okupantem, czy pod Monte Cassino, czy w kraju, w szeregach Armii Krajowej. Jeśli dziś ktoś uważa inaczej, musi też uznać, że żołnierska krew przelana pod Lenino ma inny kolor, niż ta, którą spłynęło Monte Cassino”, powiedziała Aleksandra Dulkiewicz.
Te słowa, wypowiedziane przez przedstawicielkę samorządu lokalnego są świadectwem jej uczciwości, ale i odwagi, o czym wspominałem wyżej.
Teraz czekam tylko na to, jak rzucą się na nią i na wszystkich, którzy razem z Dulkiewicz stali pod pomnikiem „Tym, co za polskość Gdańska” wszystkie śmiecie spod znaku IPN-owskiej wersji historii. Jak odmówią władzom Gdańska polskości, patriotyzmu, zaczną tropić rodzinne konotacje, badać korzenie, czy przypadkiem nie są „ukrytą opcją niemiecką” lub czy nie powinni wyjechać do Izraela. Nie wykluczam, że wzmocnią swoją aktywność jakimś gustownym donosikiem do prokuratury. Bo ktoś śmiał pokazać inną narrację, niż ta, którą wtłaczają do głów ludziom od 1990 roku.
Bez specjalnych sukcesów zresztą. Nie udało się wytrzeć z ludzkiej pamięci żołnierskiego czynu żołnierzy I i II Armii Wojska Polskiego, autorów największego zwycięstwa militarnego w historii Polski. Tym większego, że jego polityczne konsekwencje potrafiono wykorzystać, co dało bezpieczeństwo krajowi i pokój na dziesięciolecia. Udało się to tylko oficjalnie. Na stronach podręczników, w periodykach aspirujących do historycznych, w czasopismach, portalach i słabiutkich, bo pozbawionych umiejętności samodzielnego myślenia, mózgach pracujących w nich dziennikarzy. Dzielą żołnierskie ofiary na lepsze i gorsze.
A jednak ludzie pamiętają, jak było naprawdę.
Nie chce mówić, że „lód ruszył”, czy że „coś się zmienia”. Na to jeszcze za wcześnie. To tylko jedno wydarzenie na lokalnym poziomie.
Od dawna wiadomo, że nasza niełatwa historia wymaga nie tyle nawet specjalistycznej wiedzy, ale po prostu człowieczeństwa. Dobrze, że pokazała je prezydent Aleksandra Dulkiewicz.