Następuje realna demokratyzacja niestandardowych zachowań seksualnych. To, co wcześniej było dostępne wyłącznie dla libertyńskiej elity społecznej, która z racji dystansu do praktyki codzienności, stabilizacji bytowej i kapitału kulturowego, mogła sobie pozwolić na swobodną afirmację seksualności, teraz jest w zasięgu każdego i każdej. To nie jest zatem tak, że internetowa pornografia nakazuje nam, jak mamy się bzykać, lecz pokazuje, że każda fantazja może być zrealizowana, jeśli znajdziemy do tego partnera czy partnerkę, która ma podobne preferencje.
Moja redakcyjna koleżanka, Justyna Samolińska, napisała tekst, w którym podejmuje się krytyki pornografii jako zjawiska społecznego, ze szczególnym uwzględnieniem skutków umasowienia konsumpcji filmów pornograficznych. Autorka dokonuje również egzegezy oddziaływania takich produkcji na zachowania seksualne. Tekst Samolińskiej wpisuje się w szerszą dyskusję, jaka toczyła się w mediach społecznościowych po wypowiedzi posła Arkadiusza Malarczyka, który kilka dni temu zasugerował, że państwo powinno blokować polskim użytkownikom dostęp do stron pornograficznych, chyba że ci sami poproszą operatora o umożliwienie korzystania z konkretnych adresów. Taka restrykcja miałaby służyć ochronie dzieci przed kontaktem ze szkodliwym dla nich przekazem.
Z tekstu Samolińskiej wynika, że autorka takiego rozwiązania nie popiera. Słusznie zauważa, że podstawowy jego mankament polega na nieskuteczności. Blokada konkretnych stron nie przyniosłaby rezultatu, gdyż „na ich miejsce natychmiast pojawiałyby się inne, tak jak dzieje się to ze stronami do nielegalnego ściągania filmów czy muzyki. Gdyby próbować wprowadzać skuteczną zaporę, trzeba by posunąć się do rozwiązań, stosowanych w Chinach czy w Iranie, które byłyby już bardzo dotkliwym uderzeniem w wolność w internecie”. Jest to trzeźwe spostrzeżenie, z którym trudno się nie zgodzić. Nie sposób również zakwestionować wagi kilku innych problemów, zasygnalizowanych przez autorkę, dotyczących drastycznego wyzysku aktorek i aktorów pracujących, niebezpiecznych warunków pracy czy przypadków przymuszania do niekonsensualnych brutalnych praktyk seksualnych. Bez wątpienia, Samolińska ma rację, wskazując, że współczesne porno, jako produkt, jest „niewegańskie”. Z pewnością należy również chronić najmłodszych użytkowników internetu przez takim przekazem. Ale jak to robić? Zablokować część stron dla nieletnich? Małolaty obecnie biją dorosłych na głowę, jeśli chodzi o umiejętność obchodzenia zakazów. W przypadku wyłączenia dostępu do niektórych serwisów, zaczną korzystać z torrentów czy innych, równie łatwo dostępnych zasobów. W tej kwestii, podobnie jak moja koleżanka, nie mam żadnego pomysłu jak zniwelować szkodliwość problemu.
Co zatem nie podoba mi się w tekście Samolińskiej? Ten ciekawy wywód traci wyraźnie moc w akapicie poświęconym analizie podziału na role seksualne według kryterium płci. Autorka uważa, że pornografia przedstawia kobiety niemal wyłącznie w rolach uległych, co ma powielać seksistowskie klisze społeczne. Taką tezę podważa jednak spojrzenie na wyniki w największej przeglądarce klipów porno. Wpisując na tubegalore.com frazę „femdom”, oznaczającą sceny dominacji kobiety nad mężczyzną, otrzymujemy ponad 410 000 wyników. Jak wyglądają statystyki dla kategorii „maledom”? Mizernie. Ledwie 22 500 trafień. Można oczywiście przyjąć założenie, że część filmów oznaczonych tagiem kobiecej dominacji to sceny seksu pomiędzy przedstawicielkami tej samej płci, jednak nawet jeśli taki gatunek miałby stanowić 90 proc. nagrań, to i tak teza wyrażona przez Samolińską z pełnym przekonaniem traci na wiarygodności. Zresztą, obserwacja ewolucji produkcji pornograficznych z ostatniej dekady pozwala zauważyć, że filmów, na których mężczyzna jest poddany dominacji ze strony kobiety jest coraz więcej. Najpopularniejszy producent filmów BDSM, kalifornijska społeczność Kink.com, ma w swojej ofercie aż trzy kanały poświęcone wyłącznie tematyce femdom. Jeśli więc w przemyśle porno zachodzi ewolucja, to jest to kierunek zmierzający do wyeliminowania stałych ról seksualnych według kryterium płci, co powinno cieszyć, bo przecież wszystko zmierza do pożądanego gender balance.
Trudno również zgodzić się ze stwierdzeniem, że przemysł porno wypacza realny obraz życia seksualnego, ukazując zbliżenia pomiędzy partnerami jako kopulację pozbawioną bliskości, przepełnioną przemocą i wulgaryzmami, a także narzuca pewne wzorce zachowań, które wypierają „naturalną” uczuciowość, kolonizują współrzędne pożądania. Wynika z tego, że przed nadejściem epoki internetu, a co za tym idzie – szybkiego i łatwego dostępu do ogromnych zasobów „filmów dla dorosłych”, takie praktyki jak wiązanie, poniżanie, ostry seks analny czy inne z gatunku BDSM należały do rzadkości. Dopiero wzrost liczby osób oglądających porno doprowadził do standaryzacji takich zachowań i zmiany oczekiwań wobec partnerów. Po części jest to prawda. Z pewnością umasowienie kultury porno zmieniło wachlarz praktyk seksualnych i wyobrażenia na temat tego, co jest dopuszczalne w życiu intymnym. Wynika to jednak z trendu, który jest główną siłą napędową współczesnego kapitalizmu – ogromnego zróżnicowania stylów życia, możliwości spędzania czasu wolnego, a także konsumpcji. Jednym z niewątpliwych dobrodziejstw zglobalizowanego świata jest dostęp do dóbr konsumpcyjnych i wiedzy, o których nasi przodkowie nie mieli pojęcia. Podobnie jest z seksualnością. Dzięki bombie informacyjno-komunikacyjnej znaczna część fantazji, które wcześniej była przyduszona społecznym ostracyzmem i tabuizacją, obecnie znajduje uwolnienie. Obserwujemy dyfuzje porno z innymi sferami kultury; elementy pornografii są obecnie w kulturze masowej, marketingu wizerunkowym, stylach życia. Następuje realna demokratyzacja niestandardowych zachowań seksualnych. To, co wcześniej było dostępne wyłącznie dla libertyńskiej elity społecznej, która z racji dystansu do praktyki codzienności, stabilizacji bytowej i kapitału kulturowego, mogła sobie pozwolić na swobodną afirmację seksualności, teraz jest w zasięgu każdego i każdej. To nie jest zatem tak, że internetowa pornografia nakazuje nam jak mamy się bzykać, lecz pokazuje nam, że każda fantazja może być zrealizowana, jeśli znajdziemy do tego partnera czy partnerkę, która ma podobne preferencje. W tym sensie mamy do czynienia z energią emancypującą, która jednak przybiera formę towarową. I tu właśnie natrafiamy na fundamentalny paradoks współczesnego kapitalizmu – pomimo postępu w sferze obyczajowej, nadal żyjemy w świecie wyzysku i pracy najemnej.
Produkcja i konsumpcja filmów pornograficznych obecnie jest w coraz większym stopniu usieciowiona. Wspomniany powyżej serwis Kink.com nie jest klasyczną komercyjną wytwórnią, lecz funkcjonuje jako coś w rodzaju klubu społecznościowego, którego przygodni i stali członkowie uczestniczą w imprezach organizowanych w budynku starej zbrojowni w San Francisco. Oprócz zwykłych ludzi, którzy biorą udział w BDSMowych wydarzeniach, zatrudnieni są tam stewardzi, osoby czuwające nad bezpieczeństwem oraz stali aktorzy i aktorki, które przez każdym nagraniem opowiadają o swoich fantazjach seksualnych. Organizatorzy podkreślają, że zasada konsensualności, przestrzegania granic i zasad bezpieczeństwa jest dla nich absolutnym priorytetem. I tak właśnie działa największa na świecie wytwórnia filmów z ostrym seksem. Jeszcze większą społecznością, choć zupełnie nie nastawioną na działalność produkcyjną jest portal Fetlife.com, skupiający miłośników BDSM z całego świata. Kilkaset tysięcy osób codziennie publikuje tam swoje amatorskie nagrania i sesje zdjęciowe. W kilkudziesięciu krajach odbywają się imprezy członków tej różnorodnej społeczności. Przykłady działania tych dwóch podmiotów pokazują, że pornografia wymyka się obecnie standardowemu podziałowi producent-konsument. Kapitalistyczny biznes coraz częściej nie pełni funkcji organizatora produkcji takich treści, lecz, mówiąc językiem Karola Marksa, pasożytuje na strukturach żywej pracy.
Oczywiście, przemysł porno jest dotknięty problemem wyzysku niskopłatnej siły roboczej. Stawki za sceny mocno eksploatujące ciała aktorów są zależne od kraju, w którym produkcja jest realizowana. Kapitał pornograficzny, podobnie jak każdy inny, cyrkuluje po kuli ziemskiej w poszukiwaniu możliwie jak najwyższej jakości pracy po jak najniższych cenach. Dlatego też amerykańscy producenci coraz częściej zakładają swoje filie w krajach Europy środkowo-wschodniej. Obecnie już niemal co druga aktorka w filmach umieszczonych na głównych portalach takich jak Porntube czy Redtube pochodzi z Rosji, Czech, Słowacji, Węgier czy Ukrainy. To właśnie te dziewczyny są najczęściej narażone na łamanie ich tabu czy praktyki noszące znamiona gwałtu. Problem ten jest jednak nie jest specyfiką „wynaturzonej” branży pornograficznej, lecz konsekwencją kapitalistycznej logiki w stosunkach pracy. I na walce o zmianę tych stosunków na bardziej sprawiedliwe powinniśmy się skupić.