Co się dzieje, gdy jakieś „teorie spiskowe” stają się nagle stanowiskiem poważnych instytucji państwowych lub wybitnych naukowców? Otóż nic się nie dzieje – po prostu informacje, oceny, analizy, czy decyzje w sprawie covid-19 wykazują od miesięcy tyle wzajemnych sprzeczności, że mało kto przejmuje się już takimi drobiazgami. Zbyt wiele zdumiewających dziwactw widzieliśmy przy okazji tej epidemii, co sprawia, że nowe przyjmujemy najwyżej jako anegdoty. Niektóre są jednak tak komiczne, że ich smutna tragedia schodzi na drugi plan.

Kilka dni temu w amerykańskim Kongresie wystąpił wirusolog Robert Redfield, sam szef CDC – narodowego ośrodka kontroli i prewencji epidemii, który miał zaprzeczyć teorii spiskowej, jakoby podawane liczby zmarłych na covid były sztucznie pompowane dla pieniędzy lub wzmagania społecznego strachu, który może być dla niektórych bardzo opłacalny. Jeden z deputowanych zapytał go więc, czy to prawda, że istnieją zachęty finansowe do fałszowania lekarskich kart zgonu, do tego stopnia, że „ktoś, kto zginął w wypadku samochodowym jest deklarowany jako ofiara covid-19”.

I tu wybuchła bomba: „Cóż, myślę, że ma pan rację. Widzieliśmy to już przy okazji epidemii AIDS. Kiedy ktoś umarł np. na zawał serca, ale kiedyś wykryto u niego obecność HIV, szpitale wolały podawać jako przyczynę śmierci AIDS, bo zwrot finansowy był wtedy większy. (…) Tak samo, ustawa CARES przyjęta przez Kongres w marcu, daje szpitalom 20 proc. premii, kiedy deklarują ubezpieczycielom, że pacjent zmarł na covid-19.” – wyjaśnił prosto Redfield zdumionym kongresmenom.

Ale, powiedzmy, to Ameryka, więc nie takie to dziwne. A w Europie? W połowie lipca brytyjski Uniwersytet Oxford wydał studium o ciekawym tytule, który jednak nie bardzo przyciągnął media: „Dlaczego nikt nie może wyzdrowieć z covid-19. Anomalia statystyczna”. Jak wiadomo, koronawirus miał zabić w Wielkiej Brytanii ok. 45 tys. osób, czyli najwięcej w Europie. Naukowcy z Oxfordu odkryli, że metoda statystyczna przyjęta przez angielskie władze sanitarne jest co najmniej dziwaczna: opiera się wyłącznie na wynikach testu na koronawirusa, tzn. nie bierze pod uwagę, czy zmarła osoba miała w ogóle jakieś objawy covidu albo że była w szpitalu, wyzdrowiała i zmarła trzy miesiące później, np. przewracając się nieszczęśliwie na skórce od banana.

Problem polega na tym, że koronawirus przebywa w ludzkim ciele najwyżej trzy tygodnie. „Każda osoba, u której test wykazał kiedyś obecność koronawirusa, ale która zmarła później, była – bez względu na przyczynę śmierci – klasyfikowana jako ofiara covid-19” – twierdzi Oxford i jak dotąd nikt mu nie zaprzeczył. A jednak są bardziej uderzające anegdoty.

W czerwcu opisaliśmy w Portalu Strajk podziemną, światową wojnę lobbingową skierowaną przeciw jedynemu jak dotąd skutecznemu lekowi na covid – hydroksychlorochinie, na rzecz nowego amerykańskiego leku remdesivir. Życie, a dokładnie gigantyczny holding finansowy BlackRock (ma więcej pieniędzy niż Niemcy i Francja razem wzięte) – dopisał dalszy ciąg tej historii. Udało mu się spowodować, że Komisja Europejska pod koniec lipca zakupiła od producenta remdesiviru – amerykańskiego koncernu Gilead (BlackRock jest jego współwłaścicielem) – 30 tys. dawek tego leku, dopuszczonego do handlu w drodze wyjątku, gdyż ciągle nie ma dowodów naukowych, że ma jakiś wpływ na szanse przeżycia choroby covid-19 (był pomyślany na ebolę). Ma być stosowany u osób w najcięższym stanie…

Gilead ustalił cenę pojedynczej kuracji swym lekiem na 2 tys. euro, jako cenę „bardzo zniżkową” dla wszystkich rządów, w tej „wyjątkowej sytuacji”. Pojawił się wtedy artykuł prof. Andrew Hilla z Uniwersytetu Liverpoolskiego wykazujący, że koszt surowców potrzebnych do produkcji jednej terapii wynosi sześć euro. Instytucje non-profit w Europie wskazują, że cena 2 tys. euro mogłaby być ostatecznie usprawiedliwiona jedynie wtedy, gdyby były jakieś dowody na skuteczność leku.

I teraz najlepsze: w sytuacji, gdy Stany Zjednoczone, na skutek fałszywego badania ogłoszonego w prestiżowym piśmie Lancet zakazały hydroksychlorochiny, w miniony piątek 30 stanowych prokuratorów generalnych (Republikanów i Demokratów) zwróciło się do prezydenta Trumpa o odebranie licencji Gileadowi, ze względu na „skandaliczną cenę” jego lekarstwa. To niesłychane w kraju, gdzie wolny rynek jest świętością. „To nie jest moment, by jakieś przedsiębiorstwo robiło gigantyczne zyski kosztem obywateli” – napisali prokuratorzy, jakby byli jakimiś „lewakami”. Amerykanie przeciw wartościom amerykańskim! Jeśli chodzi o Unię, kupiła już szczepionki na covid, które jeszcze nie istnieją, więc afera z remdesivirem niewiele znaczy.

 

paypal

 

 

 

 

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…