Pod koniec października rząd Wielkiej Brytanii wprowadził reglamentację stosunków seksualnych dla obywateli, nazwaną szybko „sex ban”, której celem ma być ograniczenie „krążenia” koronawirusa, najsilniejszego w domach, podczas przymusowej ślepej kwarantanny. Według tych przepisów, osoby spoza najbliższego kręgu rodzinnego nie powinny się mieszać, by nie zwiększać zagrożenia płynącego z „aresztów domowych”.
Rzecznik rządu Borisa Johnsona wyjaśniał, że „celem wprowadzonych środków jest złamanie łańcucha transmisji zakażeń między gospodarstwami domowymi, gdyż według naukowców, przekazywanie koronawirusa jest najsilniejsze w domach”. Na tę wadę ślepej kwarantanny różne ośrodki naukowe zwracały uwagę już podczas pierwszego lockdownu w marcu-kwietniu.
Rzecznik sprecyzował, że pary mogą spotykać się na zewnątrz i zachowywać wówczas „dystans społeczny”, nosić maseczki i unikać dotykania się. Ostrzegł też by osoby mieszkające w strefach 2 i 3, tzn. w strefach o „wysokim ryzyku” i „bardzo wysokim ryzyku”, nie powinny udawać się do strefy 1 tylko po to, by uprawiać seks w domach. Natomiast mieszkańcy strefy 2 mogą spotykać się na zewnątrz w gronie nie większym niż dwie osoby i przy zachowaniu wszystkich środków ostrożności, a ci ze strefy 3 mają całkowity zakaz spotykania się z osobami, z którymi nie mieszkają, nawet na zewnątrz.
Niektóre media zwracają uwagę, że „sex ban”, choć wyklucza „okazyjne stosunki seksualne”, internetowe portale randkowe ciągle jeszcze działają. Trudności postawione przed kochankami, którzy nie mieszkają razem, też miałyby działać raczej słabo, a ludzie, mimo zagrożenia epidemicznego, dalej chcą się spotykać. W internecie pojawiły się dyskusje na temat zakresu ingerencji rządu w życie prywatne obywateli, który zdaniem części internautów jest „przesadzony”.