Będzie to opowieść o tym, co wydarzyło się 11 listopada, ale nie Warszawie i nie w 1918 r., tylko w Jerozolimie, ale nie tej szeroko znanej, tylko innej, malutkiej, amerykańskiej, w stanie Wirginia, gdzie bogobojni biali koloniści nadawali miejscowościom biblijne nazwy.
11 listopada 1831 r. przed południem zawisł tam na gałęzi niejaki Nat Turner, czarny niewolnik, który wymyślił coś, co się poniekąd łączy z obecnymi wydarzeniami w naszym kraju. W końcu, wśród tysięcy ludzkich teorii na temat naszego życia, jest taka, która utrzymuje, że wszystkie wydarzenia na świecie są zawsze w jakiś sposób powiązane, tworząc pewną (trudną do rozwikłania) całość czasowo-przestrzenną…
11 listopada da się więc obchodzić jako rocznica powieszenia 31-letniego Nata Turnera oskarżonego o liczne morderstwa. Jego ostatnie słowa przed egzekucją („Jestem gotów”) jeszcze nie przebrzmiały, gdy zebrani wokół drzewa biali koloniści zaczęli z niego zdzierać pasy skóry. Gdy ostatecznie zawisł, sprawni nożownicy odkrajali kawały jego ciała, by wrzucać je do kotła do wytapiania tłuszczu, a jeden z nich odkroił i zabrał do domu jego głowę, by ją pokazać swym czarnym niewolnikom. Wiwatom nie było końca, wielki strach nagle znikł.
Boskie przeznaczenie
Tak się skończył pierwszy w historii Ameryki bunt niewolników. Przez setki lat wcześniej nie przychodziło im to do głowy nie tylko dlatego, że dobrze znali baty, których im nie oszczędzano, ale też dlatego, że przejęli wiarę swoich panów. A w miłe, prawie wypoczynkowe niedziele, panowie mieli zwyczaj zbierać swoich ludzi przed gankami swych siedzib, by ich nauczać religii jak trzeba: czytali im Biblię – „Słowa Boga”, które jasno określały pozycję panów i niewolników w życiu: „Możecie mieć niewolnika albo niewolnicę i kupować ich od narodów otaczających was. 45. Możecie też nabywać dzieci przybyszów, którzy zamieszkali u was, a także ich potomków, którzy żyją pośród was, a których tamci zrodzili w waszym kraju. Będą oni stanowili waszą własność. 46. Możecie ich w dziedzictwie przekazywać swoim przyszłym potomkom, aby stanowili ich własność; na zawsze będziecie ich mieli za niewolników” (Kpł 25, 44)*. Biali widzieli w tym przepisie swe boskie przeznaczenie i znakomite źródło dochodów.
Takie cotygodniowe przypominanie „kto jest kim i co może” nie zadowoliło jednak niespokojnego dzieciaka Nata Turnera, który – nie wiadomo jak – nauczył się czytać i pisać, co skończyło się przecież nieszczęściem. Młody Nat był równie, a może nawet bardziej pobożny niż jego właściciel, gdyż (z braku innych książek) czytał wyłącznie Biblię, po powrocie z pola. Coś mu się pomieszało i pomylił role: wydało mu się, że jego „czarni bracia” są odpowiednikiem starożytnych Izraelitów, których należy wyprowadzić z „domu niewoli”. Mało tego, zaczął uważać się za Czarnego Mojżesza na skutek osobistego spotkania z Duchem Świętym, a jego czarne otoczenie potakiwało, gdyż imponował zniewolonym ludziom znajomością liter i wymową.
Wyzwolenie Jerozolimy
Podczas gdy zaczęto go nazywać Prorokiem, Turner po cichu szykował spisek, w który wtajemniczył czterech kolegów z pola. Należało tylko czekać na „boski znak”, który pojawił się w formie przyciemnienia słońca, na skutek zapylenia po wybuchu dalekiego wulkanu, o którego istnieniu Nat nie miał pojęcia. 21 sierpnia 1831 r. wraz ze swoimi czterema spiskowcami uzbroił się w nóż, widły, motykę, młotek i siekierę, by odbyć 36-godzinny rajd po okolicznych posiadłościach i zabić 58 białych osób, w tym kobiety i dzieci – bez litości, hurtowo. Po krótkim odpoczynku, płomiennie przemówił do swych licznie zgromadzonych i zaskoczonych czarnych braci, przepowiadając „wyzwolenie Jerozolimy” (stolicy gminy).
Turner tłumaczył zgromadzonym, że owszem, razem z kolegami dokonał rzezi, ale Biblia mówi, że sam Bóg nakazał Izraelitom ludobójstwo w Ziemi Obiecanej, by przejąć ziemię i dobra tubylców a potem żyć pobożnie i jak należy. Dodał, że powstanie niewolników później będzie oszczędzać kobiety i dzieci, a na razie potrzeba „wstrząsu i przerażenia” (shock and awe), by wygrać z białymi. Pojawił się jednak problem znany z Biblii: trudno być prorokiem wśród swoich. Większość niewolników zwątpiła, bo jednak znała na pamięć swoją rolę czytaną im z ganków i schodów. Udało mu zebrać ledwo ok. 50-60 mężczyzn, by wyzwolić lokalną Jerozolimę.
Proces pod drzewem
Buntownicy mieli teraz konie i broń palną, ale nie bardzo umieli posługiwać się nią, podczas gdy biali już się organizowali. Relatywna wolność zbuntowanych trwała wszystkiego dwa dni, bo już pierwsza potyczka została przegrana. Większość z nich próbowała ucieczki na własną rękę, a Nat został z kilkoma ludźmi, by ukrywać się w lesie przez dwa miesiące. Zanim go schwytano, białe oddziały kolonistów wyrżnęły wszystkich czarnych niewolników w swoim zasięgu, wraz z rodzinami, kobietami i dziećmi, aż w końcu powstrzymała ich konstatacja, że niszczą swoją własność. Zginęły jednak tysiące niewolników, a jako pierwsi ci, którzy odmówili udziału w powstaniu Turnera.
Wirginia uspokoiła się dopiero po 11 listopada, czuła się wyzwolona od przerażenia. Lokalna prasa informowała, że Turner żałował swej pomyłki interpretacyjnej, jeśli chodzi o Biblię, ale że „podczas procesu pod drzewem przemawiał, jakby nie był czarnuchem” i uważał się za generalnie niewinnego. Niewolnicy z reguły uważali z kolei, że porwał się z motyką na słońce. W pamięci właścicieli niewolników pozostało „obrzydliwe” wyrażenie „szok i przerażenie”, by powoli oderwać się od swego historycznego źródła, krążyć nawet w dowcipach na Halloween i wejść do języka wojskowych. Nazwą „Shock and awe” nazwano amerykańską doktrynę wojskową zastosowaną w czasie amerykańskiej inwazji Iraku, w której entuzjastyczny udział wzięli również Polacy.
Broń biopolityczna
Doktryna ta, wyjaśniana jako „projekt szybkiej dominacji”, wzbudzała podziw i szacunek Gazety Wyborczej, polskiej NATO-lewicy oraz prawicy, a polegała ona na takim przyłożeniu Irakowi, żeby szybko dał sobie spokój z oporem. W ciągu pierwszych tygodni napaści na Irak Amerykanie spuścili na ten kraj trzy razy więcej bomb, niż niemiecka Luftwaffe w ciągu całej II wojny światowej na wszystkich frontach. Irakijczycy nie mogą tego zapomnieć, bo do dzisiaj cierpią brak wystarczającej elektryczności.
Jak wiadomo, nasza rocznica 11 listopada odbędzie się w kontekście naporu Irakijczyków uzbrojonych w szpadel (pokazano go chyba we wszystkich wstrząśniętych zachodnich mediach) na naszą wschodnią granicę, co wywołuje przerażenie w Warszawie. Pewien znajomy lewicowy inteligent oznajmił głośno, że ci Irakijczycy to „broń biopolityczna”, co pewnie przejmą niebawem inteligenci prawicowi, gdyż brzmi to cudownie bombastycznie i pozwala odebrać ludzki status migrantom z kraju, który przeżył „shock and awe”. 11 listopada może być rocznicą różnych wydarzeń i nie do końca wiadomo, czy one się łączą, ale jeśli tak, warto zapamiętać czarną opowieść z Wirginii i ten szpadel, z którym jacyś naiwni porwali się na słońce.