Kiedy ponad rok temu Małgorzata Adamczyk, działaczka Partii Razem, zainicjowała Czarny Protest, namawiając do zamieszczania w mediach społecznościowych swoich zdjęć w czarnym ubraniu, nikt chyba nie spodziewał się sukcesu. Jak sądzą niektórzy, ”kliktywizm” to nie jest prawdziwe działanie – pomimo, że coraz większą część życia spędzamy online. Taka forma protestu okazała się jednak strzałem w dziesiątkę – pozwoliła policzyć się tysiącom kobiet, nie godzącym się na dyktat zygotarian, czyli tych, którzy w imię abstrakcji ponad życie ludzkie stawiają zygotę czy płód.
Po kilku tygodniach zobaczyliśmy więc na ulicach tłumy ludzi, ogromna ich część po raz pierwszy pojawiła się na jakimkolwiek proteście. I to nie w miastach, jak Wrocław, Warszawa czy Kraków, tylko w mniejszych miejscowościach, gdzie pojawienie się na ulicy z transparentem wymaga przekroczenia bariery wstydu związaną z brakiem anonimowości. Konserwatywna władza zyskała wreszcie godnego przeciwnika, który nie był starszym seksistowskim starszym panem z jakiegoś KOD-u, więc pod naciskiem Jarosława Kaczyńskiego – który akurat politycznego nosa posiada – barbarzyński projekt ustawy z Sejmu wycofano.
Tamto zwycięstwo ruchu feministycznego po raz pierwszy z z taką mocą pokazało, że bez poważnego podjęcia praw kobiet nie da się dziś uprawiać polityki. Szczególne wyzwanie jest tu dla lewicy – już choćby dlatego, że o ile wszelkie dane pokazują skręt młodych mężczyzn w stronę prawicy, o tyle dziewczyny są raczej lewicowe. A jednym z wrogów białego i męskiego backlashu w krajach rozwiniętego kapitalizmu jest nie tylko imigrant, ubogi, czarnoskóry itd., ale i kobieta właśnie. Nic dziwnego, że rządzący w Polsce używają służb do nękania uczestniczek Czarnych Protestów albo ścigania kobiet, które dokonały aborcji poza granicami naszego kraju albo sądów do skazywania za rzekome znieważenie symbolu ”Polski Walczącej”. A państwowa spółka Poczta Polska zatrzymuje paczki z antykoncepcją przesłaną z krajów bardziej cywilizowanych.
Dzisiaj Sejm ma się zająć dwoma społecznymi projektami dotyczącymi aborcji. Jeden z nich – komitetu Ratujmy Kobiety – pozwala na usunięcie płodu do 12 tygodnia ciąży, wprowadza edukacje seksualną do szkół oraz darmową antykoncepcję. Drugi – przedstawiony przez środowiska skrajnie prawicowe – zaostrza już i tak jedną z najbardziej drakońskich ustaw aborcyjnych w Europie, znosząc możliwość przerwania ciąży ze względu na ciężkie uszkodzenie płodu, czyli zmuszając kobiety i dzieci na bezsensowne cierpienie.
Powiedzmy sobie szczerze – ten pierwszy projekt nie ma wielkich szans na dalsze procedowanie, ten drugi – znacznie bardziej. Powołany wczoraj minister zdrowia Łukasz Szumowski jest sygnatariuszem bełkotliwej ”deklaracji życia” Wandy Półtawskiej – fundamentalistki i przyjaciółki biznesmena Rydzyka i przedstawicielki kościoła ginekologicznego – która otwarcie wzywała lekarzy do łamania prawa. Również Prezes Naczelnej Izby Lekarskiej Maciej Hamankiewicz jest przedstawicielem katoprawicy i zamiast zająć się ochroną zdrowia ludzkiego, ocenił że projekt komitetu Ratujmy Kobiety ”w ogóle nie powinien być w takim kształcie procedowany, jako niezgodny z polską racją stanu, z Konstytucją Rzeczypospolitej”. Takich mamy w Polsce lekarzy na najwyższych stanowiskach w państwie.
Nadpremier Polski Jarosław Kaczyński już zapowiedział, że jest zwolennikiem wprowadzenia nieludzkiego prawa. Zatrzymać go mogą tylko spadek poparcia i protesty. Już dziś o 16.30 pod Sejmem odbędzie się pierwsza demonstracja. W tej walce nie wystarczy papierowy feminizm. Warto być na ulicy.