Rosyjskie służby, układ Putin-Tusk, zamach lewackich terrorystów, bomba termobaryczna, rakieta ziemia-powietrze, trotyl, pancerna brzoza, błędne komendy nawigatorów. Sporo tego było. Ktoś kiedyś zapytał półżartem: dlaczego nie napalm?
Od jedenastu lat PiS raczy nas opowieściami o możliwych przyczynach kraksy rządowego Tupolewa w Smoleńsku. W każdej fabule prezydent Lech Kaczyński jest ofiarą sprzysiężenia wrogich sił. Mamy nawiązania do tradycji polskiego męczeństwa na ziemi rosyjskiej: Sybir, Katyń, Smoleńsk. Zdradziecki atak na elitę państwa polskiego, kto wie, czy nie we współpracy z wewnętrznym wrogiem (kolejna targowica!). Bardzo to literackie, aż za bardzo.
Życie uczy jednak, że tam gdzie doszukujemy się głębi, wietrzymy skomplikowane intrygi, tam rzeczywistość okazuje się prozaiczna. Ci, którzy usilnie przekonują, że prawda została ukryta, najczęściej próbują odwieść naszą uwagę od prawdy banalnej i dla nich niewygodnej.
Oprócz operetkowej trupy Macierewicza, przyczyny Katastrofy Smoleńskiej badała też Komisja Millera. Jerzego, nie Leszka. Z jej raportu dowiedzieliśmy się, że Lech Kaczyński wywierał presję na pilotów. Potwierdza to stenogram z kabiny. Wynika z niego, że między fotelami pary prezydenckiej, a kokpitem krążył szef protokołu dyplomatycznego Mariusz Kazana. Pilot Arkadiusz Protasiuk informował go, że w takich warunkach lądowanie jest niemożliwe. Kazana wrócił z jasną wiadomością: „Będziemy próbować do skutku”.
Mało kto pamięta, że rok przed katastrofą, Janusz Palikot informował opinię publiczną, że prezydent Kaczyński jest czynnym alkoholikiem. Dowodem miały być podejrzane grymasy, nieobecne spojrzenie, niewyraźne wypowiedzi. O alkoholowych namiętnościach głowy państwa rozwodził się też potem Maciej Maleńczuk. „Lech był ciapowaty, wiecznie podpity i wykłócający się o samolot” – mówi w wywiadzie dla Onet.pl.
Czy mieli rację? Trudno dziś orzec, jednak wgłębiając się w sprawę, dochodzimy do informacji podanej wiosną 2009 roku przez reporterów Radia Zet, którzy przeanalizowali wydatki Kancelarii Prezydenta. Okazało się, że pod koniec lutego „na potrzeby cateringu samolotowego” zamówiono horrendalne ilości mocnych alkoholi – 120 buteleczek whisky, 96 wódki i 96 koniaku. Kolejna dostała przyszła już w kwietniu: 120 buteleczek whisky i 60 wódki. W towarzystwie głowy państwa musiało być wesoło.
Podczas prezydenckich wojaży powietrznych za kołnierz więc raczej nie wylewano. Czy 97 pasażerem Tupolewa lecącego do Smoleńska była czarodziejka gorzałka? A może mgła smoleńska pochłaniająca państwową elitę miała też znaczenie metaforyczne? Może towarzyszyła Pierwszemu i jego świcie już podczas startu? Co działo się podczas lotu? Kto i w jakim stanie podjął decyzję o lądowaniu?
Trzeźwość na uroczystościach katyńskich nigdy nie była mocną stroną polskich prezydentów. Konsekwencja kontuzji goleni Aleksandra Kwaśniewskiego wydawały się poważne. Jak było w przypadku Lecha Kaczyńskiego? Czy kiedykolwiek poznamy prawdę?