Mecz Szwecja – Ukraina oglądałem w osiedlowej knajpie. Ten etap turnieju ma swój urok. Biało-czerwoni już za burtą, emocjonalne wzmożenie ustępuje melancholii. Można w spokoju zając się oglądaniem meczy, można na spokojnie porozmawiać o pięknych złożonościach futbolowej sztuki. Największą przyjemność sprawa mi dzielenie się wrażeniami z nieznajomymi. Widzimy się po raz pierwszy, a do powiedzenia mamy sobie tak wiele: o bliskiej perfekcji reprezentacji Włoch, o mądrej, choć starzejącej się Belgii, o niemieckich piłkarzach, co nie potrafią się odnaleźć w lidze angielskiej.

Tego dnia wśród nas byli jeszcze tacy, dla których ten turniej był wciąż piękną podróżą. Śpiewali, pokrzykiwali, machali niebiesko-żółtymi szalikami, zrywali się ze stołków z okrzykami radości bądź zawodu. Po ostatnim gwizdku jeden z nich uklęknął przed telewizorem i przeżegnał się tak, jak robią to chrześcijanie wschodnich obrządków. Reszta obecnych zgotowała mu owacje na stojąco. Ci, którzy przyszli kibicować Szwecji, szybko zmienili front. Trudno było nie stanąć po stronie tak uroczej i  ekspresywnej nadziei.

Pomyślałem wtedy: przecież to też „nasi”, mieszkańcy kraju o nazwie „Polska”.

Jest ich grubo ponad milion. Tu mieszkają, pracują, kupują w tych samych Żabkach, oglądają z nami mecze, prowadzą tramwaje, zakładają firmy, zarządzają w bankowości, studiują, tańczą w baletach, romansują z naszymi ziomkami. Są częścią tego społeczeństwa. Są tacy jak my.

Przyjechali do Polski z Kijowa, Odessy, Lwowa czy Dniepropietrowska, tak jak ja przyjechałem dziesięć lat temu do Warszawy z Poznania. A mimo to często mówimy i myślimy o nich „ci Ukraińcy”, nakreślając inność. O mnie nikt nie powie „Piotr, ten Wielkopolanin”, mimo, że poznańskość i wielkopolskość to moje, jakże ważne, współrzędne siatki tożsamościowej.

Marzy mi się moment, w którym Andrij, Swietłana, Artem i Julia przestaną być „innymi”. Po prostu ich obecność przestanie kogokolwiek dziwić, szokować, wywoływać niezdrowe zainteresowanie. Wiem, że taka zmiana nie jest czymś, co można ogłosić, zapostulować i przeprogramować. To proces, który już zachodzi, a jego dynamika i zasięg czynią go w zasadzie niemożliwym do zastopowania.

To od nas zależy jednak, czy będzie przebiegał harmonijnie, czy spróbują go wykorzystać ci, którzy zbijają kapitał polityczny na tworzeniu i dyskontowaniu podziałów.

 

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…