Nie lubię osobistych nieprzyjaciół pana Boga. Zbyt często w ich oczach dostrzegam ten sam fanatyzm, który pojawia się w oczach ich nieprzyjaciół z przeciwnego obozu. Warci są jedni drugich.

Nic mi do ludzkiej wiary w cokolwiek. Psychologia powiada, że wiara jest potrzebna ludzkiemu mózgowi, który inaczej nie może prawidłowo funkcjonować. Bardzo to być może.

Nie potrafię w sobie wykrzesać ani grama tolerancji do Kościoła jako instytucji zbudowanej wszak po to, by jako pełnoprawny podmiot funkcjonować i podlegać regułom życia społeczno-politycznego: dążyć do zdobycia władzy i jak najdłużej ją utrzymywać. Na religię – reguły postępowania i myślenia też przecież wymyślone przez ludzi w określonym momencie historii społecznej patrzę jak na każdy program partyjny – ma swoje cele i uzasadnienia. Kompletny indyferentyzm wydawał się najbardziej racjonalną postawą wobec Kościoła i religii.

Jednak wczoraj po raz pierwszy przemknęła mi przez głowę myśl, że każdy uczciwy człowiek powinien czuć się zagrożony wobec dwóch wydarzeń, których urzędnicy Kościoła katolickiego w Polsce (może to potrzebne rozróżnienie?) byli motorami: publiczne spalenie książek i pochwała organizacji ewidentnych faszystów.

Skojarzenie palących się książek w Gdańsku z Norymbergą może być tylko jednoznaczne. Tu nie ma miejsca ani na usprawiedliwienie, ani na znalezienie racjonalnych powodów.

Słowa serdecznego wsparcia i niekłamanej sympatii z ust księdza na Jasnej Górze pod adresem młodych ludzi, dla których wzorcem są przedwojenni pogromowcy i antysemici są też nie do obrony. Mówiąc szczerze, kompletnie nie interesuje mnie, co ma do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie jeden z drugim mentalny faszysta w sutannie. Mam głęboko w dupie, co powiedział wczoraj, mówi dziś i powie jutro, kiedy smród wokół tego rozejdzie się na cały świat (już się rozchodzi).

Czy usłyszeliśmy chociaż jeden głos zdecydowanego potępienia ze strony jakiegoś biskupa? Odcięcia się? Propozycji ukarania fanatyków? Do tej pory ani słowa.

Uważam, że polski Kościół przekroczył oto niewidzialną czerwoną linię, która każe uczciwym ludziom zastanawiać się nad jednoznacznym opowiedzeniem się czy są za kościelną strukturą, która bezwstydnie łączy się z siłami winnymi największych zbrodni w dziejach ludzkości, czy przeciw. Jeżeli za, to poza tym, że stracą prawo nazywania się uczciwymi ludźmi, będą musieli wziąć na siebie odpowiedzialność za akty przemocy, które z błogosławieństwem kościelnych hierarchów będą się rozlewały po kraju. Jeżeli przeciw, to trzeba tę głęboko szkodliwą strukturę zwalczać na każdym kroku. Bez wytchnienia. Ponieważ jeszcze trochę, naprawdę niewiele, trzeba im czasu, by zamienili ten i tak niezbyt zachęcający do mieszkania kraj w ponure, totalitarne więzienie.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Jutro na podworku bedziemy palic Sienkiewicza, Puszkina i Tolkiena. Wezcie kielbaski i popcorn. Aha! transmisja na YT bedzie!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…