Niby dzieje się tak wszędzie. Niby w całym kraju trwa pospolite ruszenie, byle tylko pogonić PiS. Łączą się byty polityczne w rozmaite komitety, w bardzo egzotycznych konfiguracjach. Pamiętacie projekt koalicji SLD-PO-Partia Wolność Korwina w Siedlcach? Pojawia się jednak pewne małe pytanie: dlaczego partie, uznające się za lewicowe, w tym szaleńczym wyścigu wspierają tych, którzy chcą, aby wróciło tzw. „stare”, czyli czasy i metody sprawowania władzy sprzed trzech lat.
Ludzi związanych z PO i PSL, którzy w większości utracili swoje wcześniejsze synekury, wpływy i przywileje, można w tym względzie zrozumieć. Ale jak przejść do porządku dziennego nad decyzjami „liderów” i „liderek” lewicy, którzy ochoczo i praktycznie wszędzie, gdzie się tylko da, przyklejają się do środowisk liberalnych, upatrując w tym szansy na swoje „5 minut” w wielkiej polityce. Wydawać by się mogło, że tylko Partia Zielonych odrobiła lekcję i postawiła na samodzielność, chociaż jest też możliwe, że nie miała innego wyjścia.
Znakomitym przykładem samosprowadzenia się lewicy do roli przystawki jest Wrocław.
W stolicy Dolnego Śląska dosłownie wszyscy, od SLD, przez Unię Pracy po Razem, bez mrugnięcia okiem, przystąpili do koalicyjnych bloków z silniejszymi liberałami. Oczywiście głosząc cały czas hasła, że to ich ucywilizują, cokolwiek to znaczy, no i że chodzi o realizację priorytetowego zadania, jakim jest walka z PiS. Niestety, próba „ucywilizowania” liberałów szybko przekształciła się w totalne wazeliniarstwo.
Z wrocławskim SLD sprawa wygląda podobnie.
W maju bieżącego roku przewodniczący miejskich struktur tej partii ogłosił, że Sojusz wraz Nowoczesną (która jakiś czas później przeniosła się do Komitetu Obywatelskiego, stworzonego przez Schetynę) i środowiskiem liberalnego prezydenta Wrocławia, poprze w wyborach prezydenckich Jacka Sutryka oraz stworzy wspólną listę do Rady Miejskiej. Cała kilkuletnia krytyka poczynań władz miejskich poszła do śmietnika. Nagle w Sojuszu pojawiły się głosy, że miasto potrzebuje „TYLKO” korekty priorytetów i większego zorientowania na potrzeby socjalne mieszkańców. Reszta jest cacy.
I tylko nieoficjalnie we wrocławskim Sojuszu nie milkną głosy, że partia właśnie popisowo straciła szansę na ponowne zaistnienie w mieście. Gdyby Sojusz wystawił własnego kandydata na prezydenta miasta i starał się dogadać ze wszystkimi środowiskami lewicy… Jak wieść niesie chęć startu w wyścigu prezydenckim wyrażał były poseł, a obecnie członek władz krajowych tej partii, Wincenty Elsner.
Razem i Zieloni jednak nie razem
W kwietniu we wrocławskich mediach, pojawiła się wiadomość, iż Partia Razem oraz Zieloni wystosowali list sprzeciwu wobec kandydatury Michała Ujazdowskiego na fotel prezydenta miasta (wystawić go zamierzała, przypomnijmy, PO). Swój sprzeciw uzasadnili tak: „ Platforma Obywatelska jako alternatywę proponuje kandydaturę osoby jawnie współpracującej z organizacją Ordo Iuris, zwolennika zaostrzenia prawa do aborcji i głosującego za „leczeniem homoseksualizmu”. Zapraszamy do rozmów o przyszłości Wrocławia te środowiska, które wierzą, że nasze miasto można zmienić w otwarte, tolerancyjne, bezpieczne, równościowe i sprawiedliwe miejsce do życia”. Można to było zrozumieć jako zaproszenie do przystąpienia do gotowego projektu, niezgadzających się na duopol środowisk oraz osób prywatnych. Dalej bowiem liderzy obu ugrupowań zaproponowali budowę we Wrocławiu centrolewicowej koalicji. Obok działaczy Razem i Zielonych podpisali go m.in. Agnieszka Kubit (Inicjatywa Polska) oraz Marta Lempart (Ogólnopolski Strajk Kobiet).
Tyle, że po kilku spotkaniach sprawa upadła. Z przyczyn jakże smutnych, a jakże typowych – partie nie dogadały się co do kierunku działania, a w dodatku pojawiły się też ambicje personalne osób trzecich. W wypadku Razem dodatkowo interweniowała centrala, „warszawka”. Jedną z kości niezgody okazała się możliwość współpracy Razem z SLD (choć już wtedy pojawiały się głosy o ewentualnej koalicji Sojuszu z Nowoczesną i Dutkiewiczem). „Nie spodziewamy się, żeby SLD było gotowe do dyskusji ponad partyjnymi interesami, ale jeśli chcą poprzeć apel, to oczywiście mogą” – mówiła Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Razem.
Zatem od samego początku o szerszej, centrolewicowej koalicji w mieście nie było co myśleć. Potem na kilka miesięcy zapadła cisza.
Razem, nie osobno. Wczoraj z @ZandbergRAZEM rozmawialiśmy o tym, że w ponad 30 miejscach w Polsce lokalne liderki/rzy współtworzą progresywne, prospołeczne koalicje i komitety na wybory samorządowe. To jest ta inna, oddolna polityka (która, owszem, jest możliwa). #RóbmyRzeczy pic.twitter.com/ccEsIfiLpd
— Marta Lempart (@martalempart) 16 września 2018
26 lipca Małgorzata Tracz ogłosiła swój samodzielny start na urząd prezydencki oraz to, że Zieloni do wyborów pójdą pod własnym szyldem. Dołączyły do nich osoby z Inicjatywy Polskiej oraz działaczki Dolnośląskiego Kongresu Kobiet. Przewodniczący wrocławskich struktur Zielonych, pytany o koalicję z Partią Razem, stwierdził enigmatycznie, że „rozmowy te trwały prawie dwa lata, dlatego zdecydowaliśmy się na samodzielny start w wyborach samorządowych, ale nie wykluczamy, że nasze drogi się jeszcze w przyszłości skrzyżują”.
Parę dni później swój start wyborczy, ku zaskoczeniu niedawnych partnerów, ogłosiła kandydatka Partii Razem i Ogólnopolskiego Strajku Kobiet – Marta Lempart.
W dodatku ogłosiła się jedyną właściwą opcją dla osób o postępowych przekonaniach.
„Jako jedyny lewicowy i progresywny komitet obywatelski chcemy Wrocławia równych szans i praw dla wszystkich. Chcemy miasta otwartego i sprawiedliwego, w którym własne mieszkanie, dobra edukacja, czyste powietrze i wartościowa kultura będą naprawdę dostępne” – mówił prof. Browarny, lider Partii Razem we Wrocławiu. W ten sposób powstała kolejna koalicja „ Wrocław dla Wszystkich”, tak postępowej, że miejsce w niej znaleźli obrońcy przedpisowskiej epoki, działacze lokalnego KOD-u.
Reasumując, zwolennicy i zwolenniczki lewicy w dowolnym odcieniu, aby oddać swój głos na osobę, która naprawdę występuje z bliskim im programem w najbliższych wyborach we Wrocławiu, a nie chcąc jednocześnie głosować na liberałów od Schetyny, Dutkiewicza czy KOD, będą musieli mocno się zastanowić. I nieuchronnie dojdą do wniosku, że jedyną naprawdę bezpieczną opcją dla lewicowego wyborcy w mieście pozostają lewicujący Zieloni. Reszta głosów będzie, tak czy inaczej, głosami oddanymi na liberałów.
Zważywszy na to, iż na krajowej scenie politycznej w ostatnim czasie również dochodzi do politycznych transferów z lewa do środka, albo i dalej, to wydaje się prawdopodobne, że lewicy w klasycznym jej wydaniu długo nie zobaczymy w polskim parlamencie.