Na wczorajszym proteście pod budynkiem Senatu pojawiła się czerwona bandera. Samotnie powiewała wśród morza biało-czerwonych i europejskich flag. Emocji wzbudziła jednak tyle, co żadna inna. Na Wiejską przynieśli ją członkowie i członkinie kolektywu Queer Solidarnie. Kodziarze i inni obrońcy demokratycznego pluralizmu nie mogli się pogodzić z obecnością czerwonego płótna. Domagali się jego zwinięcia, wyjaśniając, że posiadacze są zbyt młodzi, by pamiętać stan wojenny i inne zbrodnie komuny na narodzie polskim, dokonywane pod taką właśnie symboliką. Studenci zachowali spokój i próbowali naszkicować nieco bardziej złożony kontekst historyczny związany z czerwoną flagą. Trudno jednak przekonać tych, którzy słuchać nie chcą .
Mimo pedagogicznej porażki poniesionej przez socjalistów pod Senatem, uważam, że czerwone flagi powinny być obecne na antyrządowych demonstracjach. Od początku „dobrej zmiany” w protestach uczestniczą przecież osoby o poglądach lewicowych. Dotychczas ta mniejszość rozpływała się jednak w morzu patriotycznych kolorów. Niby to nic strasznego, kiedy lewak paraduje pod biało-czerwoną banderą. W końcu symbol państwowy jest pewną potencjalnością, którą można napełnić również postępowym przekazem politycznym. Warto jednak mieć coś, co wyróżnia i przy pewnej dozie wysiłku informacyjnego, może zacząć kojarzyć się z walką przeciwko tyranii – zarówno tej obecnej, jak i tym przeszłym. To przecież właśnie pod czerwoną, nie biało-czerwoną banderą, walczyli uczestnicy Rewolucji 1905 roku na ziemiach polskich, łączącej nutę niepodległościową z wyzwoleniem spod wyzysku panów i fabrykantów. Czerwone flagi (a także Międzynarodówka) były obecne również podczas rozruchów robotniczych w czerwcu 1956 toku w Poznaniu oraz w 1976, kiedy zbuntowała się klasa pracująca w Radomiu i Ursusie. Oczywiście, dla części społeczeństwa kolor czerwony będzie jeszcze przez dekady kojarzyć się z Katyniem i męczeństwem księdza Popiełuszki, jednak ten segment lewica powinna uczciwie spisać na straty.
Pozwólmy czerwonym flagom wyzwolić integrującą moc. W końcu pod taką symboliką z dumą i pełnym przekonaniem mogą się pokazać zarówno komuniści, jak i socjaliści, a także część socjaldemokratów, którym porady spin doktorów nie rozbiły jeszcze busoli wartości. Nie zapominajmy, że to właśnie lewica koloru czerwonego zrobiła najwięcej w historii XX wieku dla emancypacji osób LGBT. Nic nie stoi zatem na przeszkodzie, by widok czerwonych flag powiewających na wiecach wśród tęczowych przestał kogokolwiek dziwić. Najważniejsze jednak, aby pojawiały się w większej liczbie na obecnych protestach przeciwko PIS. Potraktujmy je jako manifestację pewnej alternatywy w polskim konglomeracie politycznym – krytycznej zarówno wobec rodzącego się prawicowego autorytaryzmu, jak i neoliberalnej odpowiedzi, która, co warto powtarzać przy każdej okazji, stworzyła społeczny grunt, na którym przyzwolenie na ów zamordyzm wykiełkowało. Pod czerwoną flagą możemy krzyczeć o konieczności wysłania na śmietnik historii Kaczyńskiego, Ziobry, Macierewicza, ale też Balcerowicza, Schetynę i Petru. Musimy jasno akcentować, że bez transferów socjalnych, bezpłatnych usług publicznych, podwyżek płac, upodmiotowienia osób LGBT i odrzucenia nacjonalistycznej nienawiści oraz pogardy wobec beneficjentów 500 plus nie można mówić o pełnej demokratyzacji społecznej. Czerwona flaga powinna być sygnaturą radykalnie antysekciarską, równościową i włączającą.
Wczoraj pod Senatem obecna była tylko jedna. Sprawmy, że na kolejnym proteście będzie ich zatrzęsienie. Przykład daje nam Poznań, gdzie środowiska lewicowe od dłuższego czasu wspólnie manifestują właśnie pod czerwienią w każdej ważnej sprawie: czy to rocznica Czerwca ’56, protest przeciwko zamachowi na sądownictwo czy antyfaszystowska demonstracja. Społeczeństwo już się oswoiło.