Dzięki legislacyjnej aktywności Barbary Blidy, posłanki i ministry SLD pod koniec lat 90., wprowadzono w Polsce możliwość wyrzucania ludzi z mieszkań na bruk. Dziś mało kto to pamięta, jednak 20 lat temu było o tym niezwykle głośno. Głównie za sprawą inicjatywy Piotra Ikonowicza, który podjął wówczas bezwzględną walkę z eksmisjami. Opinia publiczna była oburzona. Wtedy jeszcze powszechna moralność nie zdegenerowała do tego stopnia, żeby większość społeczeństwa z łatwością przyjmowała do wiadomości, iż można kogoś po prostu pozbawić domu w imię finansowej wygody prywatnego właściciela czy samorządu. Do spontanicznych i zorganizowanych blokad na klatkach schodowych w miastach całej Polski przełączali się ludzie nie zaangażowani politycznie, którym po prostu w głowie nie mieściło się tak niemoralne postępowanie. To był poważny ruch.

Dziś jest inaczej. Po kolejnych 20 latach obłędnej ideologicznej ofensywy neoliberalizmu społeczeństwo udało się oswoić i z tą patologią. Dlatego między innymi dziarskim krokiem do akcji mogła też wkroczyć, już na początku bieżącego stulecia, mafia reprywatyzacyjna. Ta, jak wiadomo, nie bierze jeńców. Najlepszym tego przykładem i najbardziej symbolicznym zarazem jest postać Jolanty Brzeskiej. W Polsce nigdy jednak eksmisyjne piekło nie dotknęło tak wielu ludzi jak w Stanach Zjednoczonych. Trudno doprawdy obliczyć, ilu Ikonowiczów potrzeba by dziś w USA, aby skutecznie stawić czoła nadciągającej mieszkaniowej katastrofie.

Według danych z końca ubiegłego miesiąca eksmisją zagrożonych jest nawet 40 milionów gospodarstw domowych w tym kraju. Wygasa właśnie okres wypłacania specjalnych zapomóg dla bezrobotnych, które zostały uchwalone z powodu pandemii Covid-19. Wraz z nimi skończy się także moratorium na wyrzucanie ludzi z domów. „W piątek wygasło federalne moratorium na eksmisje z nieruchomości z hipotekami, które rząd współfinansował oraz eksmisje najemców z mieszkań współfinansowanych przez rząd” – podaje raport CNBC. „Urban Institute oszacował, że dotyczy to prawie 30 proc. mieszkań wynajmowanych w USA”.

„To przerażająca skala, niepodobna do niczego, co kiedykolwiek widzieliśmy” – powiedział CNBC koordynator National Coalition for a Civil Right to Counsel (organizacja zajmująca się między innymi monitoringiem sytuacji mieszkaniowej w Stanach Zjednoczonych), John Pollock. Dodał, że w całym 2016 roku doszło do 2,3 miliona eksmisji. Tymczasem tylko w bieżącym miesiącu może zostać ich przeprowadzonych kilkunastokrotnie więcej. Strach przed eksmisjami staje się coraz bardziej powszechny, dochodzi do ograniczonych lokalnych mobilizacji w tej sprawie i protestów. Nie widać na razie żadnego skoordynowanego działania na poziomie krajowym, a przywódcy polityczni, również ci socjaldemokratyczni, jak Bernie Sanders czy Alexandra Ocasio Cortez nie wykonali dotychczas tej sprawie żadnego ważnego ruchu.

Działa za to strona przeciwna i to bardzo aktywnie. Zwłaszcza na polu propagandowym. Klasy posiadające mają widać świadomość, że masowe eksmisje, a co za tym idzie nagły wzrost bezdomności, mogą stać się zjawiskami tak widocznymi, że dokuczliwymi dla wszystkich. Zrazu przygotowują się na falę oburzenia, a kto wie, może i jakichś spontanicznych działań w formie obywatelskiego nieposłuszeństwa czy demonstracji, które coraz trudniej będzie zdławić siłą.

Dlatego własnie, podczas gdy miliony Amerykanek i Amerykanów obawia się eksmisji, tamtejsi miliarderzy jeszcze bardziej intensywnie niż zwykle ostrzegają naród przed widmem komunizmu. Dość spojrzeć na komunikaty, które na Twitterze zamieszcza znany amerykański burżuj Elon Musk. I nie chodzi tu o jego ekscentrycznie wyrażone poparcie dla faszystowskiego puczu w Boliwii z ubiegłego roku, ale o otwartą pogardę dla szerokich mas ludowych, które ustawicznie niszczone przez tamtejsze oligarchiczny kapitalizm, mają czelność kontestować ten porządek. Skoro teraz ludzie pokroju Muska czują mocno osobistą potrzebę obsztorcowania niedostatecznie posłusznego społeczeństwa, to znaczy, że wśród tamtejszych możnych doszło do poważnego poddenerwowania.

Czy jednak mają oni realny powód do obaw? Nie można być tego pewnym. Czytając reportaże i analizy amerykańskich lewicowych dziennikarzy jak Chris Hedges czy Caitlin Johnstone trudno oprzeć się wrażeniu, że słynny amerykański 1 proc. jest wcale dobrze przygotowany na tego rodzaju okoliczności.

„Nie pierwszy raz tym ludziom udaje się ocalić status quo w kryzysowych momentach. Jeśli utrzymujesz ludność w stanie permanentnej biedy i aktywnie wspierasz system, w którym ogół obywateli żyje w nieustannym niepokoju z powodu zagrożenia utraty całego dorobku swojego życia, bo na przykład ktoś w rodzinie zachoruje [w Stanach Zjednoczonych nie ma powszechnego systemu opieki zdrowotnej, usługi medyczne oferowane są wyłącznie komercyjnie – przyp. Red.], to praktycznie możesz być pewien, że ludzie nie będą mieli nie tylko czasu, ale i psychologicznej przestrzeni niezbędnej do przeprowadzenia choćby najbardziej podstawowej analizy, do zadania prostych pytań typu dlaczego ich decyzje wyborcze niczego nie zmieniają” – napisała Johnstone w jednym ze swoich najnowszych komentarzy dla portalu Consortium News. Hedges zaś tłumaczy, że amerykańskie klasy posiadające zapewniają sobie elastyczność poprzez ostrożne obserwacje i punktowe działania obliczone na to, aby ewentualne społeczne niezadowolenie nigdy nie przekroczyło masy krytycznej.

„Podejmując takie działania amerykańska plutokracja ma pewność, że nie dojdzie do żadnego poważnego przewartościowania, które mogłaby doprowadzić do zmian. USA to państwo, w którym nie jesteś w stanie wpływać na politykę i zachowanie rządu w żaden sposób, jeśli nie masz do dyspozycji określonej ilości bogactwa osiągniętego kosztem innych. To jest po prostu układ zamknięty, mając dużo pieniędzy i chcąc utrzymać wpływ na rzeczywistość, musisz wspierać takie rządy, które będą kontynuowały politykę wymierzoną w ogół ludności i konserwującą nierówności w dochodach” – to jego konstatacja wygłoszona w rozmowie z innym znanym amerykańskim komentatorem i lewicowym stand-upowcem Jimmim Dorem.

Może się więc okazać, że amerykańskie społeczeństwo drastycznie zbiednieje, ale nie przełoży się to automatycznie na powstanie jakiegoś nowego ruchu politycznego. Niemal pewne jednak jest to, że dwie najważniejsze partie amerykańskiego establishmentu: Demokratyczna i Republikańska, zgodne są co do tego, żeby ludziom, których codzienność już została lub za chwilę zostanie zdewastowana przez biedę, w żaden sposób nie pomagać. Uchwalonych dotychczas przez Kongres tak zwanych pakietach symulacyjnych obywatelem rozesłano czeki na 1200 dolarów, tymczasem korporacje i ich właściciele skasowali 500 miliardów.

Ktoś się na pewno wkurzy, może wielu. Ale czy wystarczająco wielu i czy ktoś poprowadzi ich na barykady?

patronite

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Oto kolejny wzór z USA dla Polski, gdzie mieszkanie stało się przedmiotem spekulacji, nie prawem obywatela, gwarantowanym przez konstytucję, państwo i gminę. A niektórzy się czepiają Łukaszenki.

  2. Panie Stanisławski. Waż pan słowa. Za terroryzm możesz pan się znaleźć na Kubie (taka wyspa). Z eseldowskiego donosu. I żeby nie było, że nie ostrzegałem…

  3. Jakie barykady??? Wymyśli się nową wojenkę w imię ,,demokratyzacji” i zbędnych obywateli się zutylizuje w amerykańskim wysiłku wojennym.
    Naturalnie w imię ,,demokratyzacji i pluralizmu”.
    Mam tylko jedno pytanie – ile razy ten pluralizm mamy wzorem USA przerabiać???
    Ludzie już plują dosłownie na wszystko! A wyświechtana do niemożebności przez propagandę demokracja kojarzy się jedynie z D,Y,M,,A,N,I,E,M wszystkich maluczkich w imię zebrania jeszcze większej sterty zadrukowanego papieru.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…