Włodzimierz Czarzasty ogłosił, że zaproponuje kandydaturę Roberta Biedronia na prezydenta kraju. Wkrótce potem Biedronia poparła też partia Razem i najprawdopodobniej to właśnie on będzie kandydatem lewicy na jedno z najwyższych stanowisk w państwie. Reakcje na decyzję Czarzastego były bardzo zróżnicowane. Część komentatorów, słusznie skądinąd, wyraziła wątpliwość, dlaczego lewica zwlekała ze swoją decyzją dwa miesiące i jeszcze niedawno deklarowała, że wysunie na prezydenta kobietę. Z drugiej strony, pojawiło się sporo głosów, że nie ma co narzekać, tylko trzeba zakasać rękawy i jednoznacznie poprzeć byłego prezydenta Słupska. Wielu polityków parlamentarnej lewicy i ich sympatyków zdaje się nie rozumieć, że są osoby o lewicowych poglądach, które nie podchodzą do Biedronia z entuzjazmem i nie wyrażają dla niego bezwarunkowego poparcia.
Skąd te wątpliwości? Biedroń od wielu lat działa na scenie politycznej i z pewnością w tym czasie wypracował sobie wizerunek polityka autentycznie zaangażowanego w walkę przeciw dyskryminacji osób LGBT. Wiarygodnie brzmią też jego deklaracje odnośnie liberalizacji ustawy antyaborcyjnej czy laicyzacji państwa, choć tu jest bardziej umiarkowany niż Joanna Senyszyn czy jego niedawny sojusznik, Janusz Palikot.
Ale polityka to też, a może przede wszystkim, walka o poparcie konkretnych grup interesu. Jako związkowiec śledzę deklaracje kolejnych kandydatów na prezydenta i przyznam, że trudno tu o optymizm. Już w kampanii parlamentarnej żaden z komitetów nie przedstawił całościowych rozwiązań dotyczących umocnienia związków zawodowych, nie było mowy o konkretnych mechanizmach walki z nierównościami społecznymi, nie pojawiły się rozwiązania, które pozwoliłyby na radykalne ograniczenie umów śmieciowych. Te kwestie pojawiały się w wypowiedziach polityków Partii Razem, ale już w kampanii kandydatów Wiosny trudno je było uchwycić. Ani Biedroń, ani Wiosna nie angażuje się na razie w bieżące sprawy pracownicze związane chociażby ze zwolnieniem dyscyplinarnym lidera Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Poczty, Piotra Moniuszki, z sytuacją w Państwowych Portach Lotniczych, których prezes Mariusz Szpikowski zwolnił dyscyplinarnie około 50 osób, czy z trudną sytuacją pracowników socjalnych, których zarobki nieznacznie przekraczają płacę minimalną.
Nie jest też jasne, jaką rolę widzi Biedroń dla związków zawodowych na poziomie zakładu pracy, branży i państwa. Czy ma jakieś propozycje na rzecz zmniejszenia nierówności dochodowych? Co sądzi o pomyśle wyższych wynagrodzeń za pracę w niedziele? Czy podpisałby ustawę wprowadzającą bardziej progresywny system podatkowy? Czy poparłby postulat jawności płac? Czy podpisałby się pod ustawą wprowadzającą wyższe i bardziej nieuchronne kary dla nieuczciwych pracodawców? Czy uważa, że należy wprowadzić branżowe układy zbiorowe w całej gospodarce? Na te pytania wciąż nie ma zresztą też jasnej odpowiedzi części polityków parlamentarnej lewicy.
Dotychczasowa działalność Biedronia uwiarygadnia go jako postępowego polityka, który na wielu ważnych obszarach życia społecznego związanych z przeciwdziałaniem dyskryminacji niewątpliwie wyróżnia się na tle kontrkandydatów. To ważne i mnie jako obywatela przekonuje. Ale jako związkowiec wciąż czekam, aż Biedroń przedstawi propozycje, które uwiarygodnią go w środowisku pracowniczym.