Site icon Portal informacyjny STRAJK

Czy można zgwałcić aktorkę porno

Retoryczne pytanie Andrzeja Leppera sprzed ponad dekady nadal w pełni wyraża stan polskich umysłów. Sprawa rozegrała się za oceanem. Była dość głośna. W polskich mediach nie słychać jednak oburzenia. O gwałcie i pobiciu na planie filmowym 26-letniej adult performerki Leigh Raven napisała tylko Wiktoria Beczek na gazecie.pl. I spadły na nią gromy w komentarzach internautów – i one już w swojej wymowie były bardzo polskie.

Z tekstu, który wyczerpująco opisał najmroczniejszą stronę branży porno:  że przed dziewczyną zatajono kto zamówił produkcję; że najpierw ustalono z nią warunki i nieprzekraczalne granice tego, na co się zgadza, by później je złamać, a ją samą zmaltretować, co potwierdziła późniejsza obdukcja – polscy koneserzy darmowej pornografii zrozumieli tylko „a po co się tam pchała”. Zrozumieli tylko „jak ktoś umawia się wieczorem w magazynie z grupą troglodytów z penisami XXL to jego ryzyko zawodowe; mogła pójść pracować w sklepie, wcale mi jej nie żal”.

Do polskich internautów nie dotarło, że po wszystkim zastosowano sprytną sztuczkę: zaraz po zakończeniu zdjęć grupa oprawców, która dosłownie przed chwilą przestała bić i poniżać dziewczynę, zapytała grzecznie przed kamerą „Czy wszystko było ok, nie masz żadnych roszczeń?”. Gdyby zaprzeczyła, mogłaby nie tylko nie dostać należnej zapłaty. Mogłaby nie wyjść stamtąd żywa. Do polskich internautów nie dotarło przesłanie, że oglądając darmową pornografię, jesteśmy odpowiedzialni za proces jej powstawania i warunki w branży. Bo przecież „dziwka” nie zasługuje na respektowanie jej praw. W XXI wieku nad Wisłą na to nadal należy sobie „zasłużyć”.

Według polskich internautów współczucie mogłaby wzbudzać wyłącznie aktorka Teatru Dramatycznego lub księgowa – i to również po wnikliwym śledztwie, czy przypadkiem nie miała za krótkiej spódniczki, nie była pod wpływem alkoholu. Status pokrzywdzonego jest w naszym społeczeństwie reglamentowany. Najpierw musisz przejść przez skomplikowaną wieloetapową procedurę, mającą na celu wykazanie, że byłeś kryształowy i święty za życia, (w przypadku kobiet oznacza to realizację konserwatywnych wzorców). Inaczej współczucie ani pomoc ci się nie należą.

Jeżeli nie jesteś niemowlęciem, katowanym szczeniakiem albo głodujacym dzieckiem z rejonu świata ogarnietego wojną – licz się z tym, że zajrzą ci nawet w jelito cienkie, żeby doszukać się rzekomej współodpowiedzialności. I to część szerszego problemu. Wciąż króluje u nas przekonanie typowe dla wszelkiego rodzaju filozofii rozwoju osobistego, że jesteśmy odpowiedzialni za wszystko, co nas w życiu spotyka – nasze sukcesy i porażki są wyłącznie naszym własnym dziełem.

Już teraz w Polsce (a daleko nam jeszcze do spełnienia mokrych snów libertarian), kiedy idziesz nocą przez niebezpieczną dzielnicę i dostajesz w ryj – dowiesz się, że to wyłącznie twoja wina. Dopiero gdybyś został napadnięty w południe w nowobogackiej willowej okolicy, a banda zbirów najpierw pobiłaby na śmierć towarzyszących ci ochroniarzy, mógłbyś powiadomić prasę i ponarzekać na swój los. W Polsce, jeżeli powinie ci się noga, bo kurs franka wzrósł pięć razy odkąd wziąłeś kredyt, ale na umowie jak byk widnieje twój podpis – nie możesz mówić o tym, że życie ci się zawaliło i przyznać, że nie byłeś na to przygotowany. W Polsce, kiedy molestowana w pracy jest kobieta nosząca głębokie dekolty i mocny makijaż, debatujemy, na ile sprawca mógł dostać „zachętę”.

Wreszcie – w Polsce pytamy „czy można zgwałcić prostytutkę?” – bo dla polskiej mentalności gwałt na osobie, która pracuje w usługach seksualnych „nie liczy się” jako gwałt. Przeciwnie – formułujemy wówczas wobec ofiar nie tylko moralnie naganne oceny i pouczenia, ale wręcz wyrażamy zakamuflowaną radość z tego, że coś złego przytrafiło się „grzesznikowi”, komuś, kto „przecież mógł przewidzieć”. Uznajemy to wręcz za akt sprawiedliwości dziejowej w miniaturze. Zło i przemoc oburzają nas, ale w wymienionych przypadkach oburzają nas jakby mniej. Wtórna wiktymizacja to nasza specjalność.

Exit mobile version