Trwa moralne przebudzenie polskiego narodu. Cnotliwi mężowie kolejno zabierają głos: „skandal”, „hańba”, „źle się stało”. 31 stycznia od krzyku oburzenia zatrzęsła się ziemia, ta ziemia. Tego dnia Czesław Michniewicz został selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji Polski.
Ustalmy coś na wstępie. Nie jestem kolegą, fanem ani nawet sympatykiem nowego coacha kadry narodowej. Czesław Michniewicz jest mi zasadniczo obojętny. Jako dość wnikliwy kibic i działacz piłkarski mogę jednak powiedzieć kilka słów o jego kompetencjach i dorobku.
To jest, jak na polskie warunki, trener bardzo dobry. Ścisła krajowa czołówka.
Trener do zadań specjalnych
Michniewicz przez prawie dwie dekady kariery zapracował na opinię świetnego analityka i trenera zorientowanego na krótkoterminowy projekt. W procesach wymagających realizacji dłuższych strategii jego skuteczność jest mniejsza. Ma jednak cechę, która czyni go fachowcem skrojonym pod moment, w jakim znalazła się polska kadra. Wydobywając potencjał z własnych piłkarzy, diagnozując słabości przeciwnika, jest w stanie przygotować drużynę na mecz z dużo silniejszym rywalem.
W jego CV widzimy dwa mistrzostwa Polski – w 2007 z przeciętnym Zagłębiem Lubin i w 2021 z bardzo przeciętną, co pokazała ostatnia jesień, Legią Warszawa. Z „Wojskowymi” zdołał pokonać na europejskiej arenie takie firmy jak: Slavia Praga, Spartak Moskwa czy Leicester City. Jako selekcjoner młodzieżowej reprezentacji Polski (a ta, jak wiadomo, do kontynentalnych potęg się nie zalicza) wygrywał m.in. z Belgią, Włochami czy Portugalią.
W marcu polskich piłkarzy czekają baraże – mecze z wyżej notowanymi drużynami. Na gruncie merytorycznym nominacja Michniewicza jest więc bezdyskusyjnie najlepszym wyborem, przynajmniej jeśli mówimy o polskich kandydatach.
Czy Michniewicz jest umoczony w korupcję?
Wsłuchując się w lament, towarzyszący ogłoszeniu nowego selekcjonera, można odnieść wrażenie, że na czele kadry stanął kryminalista. W ogóle – strasznie to zabawne, że wobec trenera piłkarzy stosuje się kryterium nieskazitelnej opinii, jakby chodziło o sekretarza generalnego ONZ czy sędziego trybunału w Hadze. W ostatnich dniach kilka osób pytało mnie na Messengerze: czy Michniewicz handlował meczami?
Na to pytanie nie można odpowiedzieć jednoznacznie, jednak w świetle dostępnych dowodów i faktów, Czesława Michniewicza nie można traktować jako osoby zamieszanej w proceder korupcyjny w polskiej piłce. Jego nazwiska nie znajdujemy wśród 800 osób postawionych w stan oskarżenia, nigdy nie postawiono mu zarzutów. Do prokuratury zgłosił się dobrowolnie, składając wyjaśnienia.
Czy oznacza to, że Michniewicz jest na 100 proc. czysty? Takiej pewności mieć nie można. Kilka kwestii może budzić podejrzenia. Niektóre urosły już do rangi symbolu, jak np. liczba 711, – tyle rozmów i nieodebranych połączeń z Michniewiczem znaleziono w bilingach niejakiego Ryszarda Forbicha, pseud. Fryzjer, głównego herszta mafii piłkarskiej. Przywoływanie są też niejasności wokół sprzedanego przez piłkarzy Lecha (przekupiony był też arbiter i obserwator), meczu ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki wiosną 2004 roku. Michniewicz twierdzi, że nie sprzedał nigdy żadnego meczu prowadzonej przez siebie drużyny, w tym również tamtego, a z Forbichem rozmawiał jako swoim znajomym z czasów pracy w Amice Wronki i wiceprezesem Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej.
Nie jestem w stanie rozsądzić, czy Michniewicz jest winny czy niewinny. Nie mam do tego kompetencji, ani wystarczającej wiedzy. Są jednak przesłanki do tego, by mu wierzyć, przynajmniej w kwestii tego, że nie był stroną czerpiącą korzyści materialne z ustawiania meczów.
W 2004 Michniewicz był na starcie trenerskiej kariery. Był uznawany za największy talent polskiej myśli szkoleniowej od lat. Zdobywał pozycję, doświadczenie, a także reputację.
Czesław nie jest głąbem. To inteligentny facet z pomysłem na siebie i sporymi ambicjami. Czy dla kilkunastu tysięcy złotych (takie były wówczas stawki za „puszczenie” meczu) ryzykowałby zabrudzenie swojego nazwiska korupcyjnymi zarzutami? Być może wiedział co jest grane, ale nie był w stanie tego powstrzymać. Pamiętam, jak jako dziecko czytałem w tygodniu Piłka Nożna reportaż z haniebnego meczu Wisła Kraków – Legia Warszawa (0:6) sprzedanego przez piłkarzy „Białej Gwiazdy”. Był w nim opisany trener krakowskiej drużyny, Karol Pecze, stojący w stuporze przy linii bocznej. Kompletnie bezsilny, bez możliwości reagowania.
Internetowy tryb wymierzania sprawiedliwości
Dlaczego w zasadzie atakowany jest Michniewicz? Czego oczekują jego krytycy? Że spuści głowę, zrezygnuje z życiowej szansy, a następnie wycofa się z działalności piłkarskiej? Bo ktoś w internecie napisał, że pewnie handlował meczami. Jeśli handlował, a nie zostało to udowodnione, to adresatem pretensji powinny być raczej organy ścigania, a nie Czesław Michniewicz, którego nie obciążył zeznaniami żaden ze świadków, podejrzanych, ani skazanych w aferze.
Sprawa Michniewicza pokazuje nam po raz kolejny działanie patologicznego zjawiska alternatywnego wymierzania sprawiedliwości. Każdy może być uznany za winnego, jeśli tylko zdołamy wygenerować odpowiednie nastroje w sieciach społecznościowych. Nie mają znaczenia fakty, wyroki sądu, działania organów śledczych. Mamy samozwańczych prokuratorów – opierających cały proces dochodzenia winy na wnioskowaniu z przesłanek, pogłosek, jakichś strzępów całości, czy po prostu manipulowaniu obrazem rzeczywistości. Mamy ochotniczych sędziów, dekretujących wykluczenie podejrzanego z kręgu czy wspólnoty – pozbawienie go stanowiska, reputacji, a najlepiej – środków do życia. Mamy wreszcie swołocz drącą ryja: „winny!”, bezkrytycznie łykającą sfabrykowane czy postawione niezgodnie ze wszelkimi zasadami, również logiki, wnioski. Organizatorzy takich nagonek inkasują współczesną walutę – suby, lajki i fejm, którą następnie akumulują i dyskontują w celach wzmocnienia własnej pozycji. Konsumenci wrażeń – delektują się widowiskiem.
W czasach patologicznej kultury call-outów, cancellowania, patoinfluencerów, pozujących na ostatnich sprawiedliwych, dramatycznie tracą na wartości fakty, a zasada rzeczywistości ustępuje postprawdzie i rozedrganym kłączom chwilowych emocji.
W przypadku Michniewicza, a także wielu innych sprawach, które znalazły finał w nieformalnych procesach, stoimy wszyscy przed wyborem – albo wybieramy jako punkt zaczepienia elementarny dorobek cywilizacyjny, jakim jest dochodzenie sprawiedliwości w sądach, albo jesteśmy dziczą, wymachującą widłami na majdanie.