Świat showbiznesu, także w Polsce, jest dość konserwatywnym i kapitalistycznym środowiskiem. Przemysł kulturowy nie dopuszcza możliwości niezaplanowanych wahań. Artysta i artystka są często zmuszani do sztywnego określenia się. Opowiedzenia na początku, kim będą. A zmiana? Tak się nie da tworzyć sztuki – mówi Jagoda Szelc, reżyserka i scenarzystka, w rozmowie z Portalem Strajk.
Kiedy zobaczymy nowy film Jagody Szelc?
Wierzę, że jeszcze w tym roku uda nam się znaleźć producenta, który będzie chciał zainwestować w nasz projekt. Scenariusz jest gotowy – ukończyłam go zresztą podczas montowania Wieży. Lokacje też są już raczej znane, więc to tylko kwestia formalności.
Poza filmem zaangażowana jestem także w inne projekty, ale najwięcej mojego czasu zajmuje aktualnie sztuka teatralna, którą będziemy wystawiać w Bydgoszczy. Spektakl akustyczny. Wybudowaliśmy maszynę.
To pytanie pada w Twoją stronę nader często, ale ciekawi mnie szczególnie w kontekście feminizmu. Z czego czerpiesz inspirację?
Czytałam ostatnio Niewidzialne kobiety Caroline Criado Peres. Nie ma nas w przestrzeni języka, architektury, diagnostyki, sztuki…nigdzie. Kobieta w filmach najczęściej jest rolą uzupełniającą do aktora męskiego. Dostaje 30 proc. kwestii dialogów, przez co z teoretycznie pierwszego planu spada na trzeci. Jeśli gra główną rolę, to co najwyżej mówi tyle samo, co mężczyźni.
Staram się, żeby moje bohaterki miały głos. I w związku z tym natychmiast pojawiają się tematy, których brak w filmach tworzonych przez mężczyzn np. Kobiety mówią o porodach, o tym, jak lubią być dotykane… i co lubią w ogóle.
Polskie kino ma przed sobą przeprawę. Niektóre kobiety już zaczęły, mężczyźni może nadgonią. Mam nadzieje, że chociaż nie będą robić szowinistycznych scen, które podtrzymują mity na nasz temat… Czy to takie trudne – po prostu nie róbcie głupich scen.
W jednej z opinii zostałaś nazwana Davidem Lynchem w spódnicy. To pokazuje, jak zakrzywiony obraz rzeczywistości sprzedaje nam mainstream filmowy. Kim jest w rzeczywistości Jagoda Szelc?
Ludzie mają wielką potrzebę dookreślić każdą napotkaną osobę. Po to głównie, żeby się spozycjonować względem jej. Nie wszyscy robią to świadomie – często odpowiada za to nasza natura, która nie pozwala nam zostawić nikogo bez odpowiedniego opisu. Świat musi być opisany. Podporządkowany i ujarzmiony, bo jak nie, to uruchamiają się lęki.
Bardzo często staramy się występować w roli eksperta od wszystkiego – analizować zachowania drugiego człowieka przez pryzmat naszych doświadczeń. Nie dopuszczamy w ogóle możliwości, że ktoś może się zmienić. A bardzo trudno, żeby artystka, która całe życie jest w procesie twórczym, nie uległa zmianie. Dlatego opinie po premierze Monumentu były tak skrajne – z jednej strony byli Ci, którzy byli zaskoczeni, że to niepodobne do moich poprzednich prac, a z drugiej ci, co cieszyli się, że inne. Czytałam ostatnio jakąś ciekawostkę na temat Pasoliniego. Podobno wystąpił przeciwko dwóm swoim filmom. Dla odbiorców była to sytuacja niezrozumiała – jakim cudem artysta może wyrzec się swojego dzieła!? Aberracja! A to raczej zdrowe: zmieniać się.
„David w spódnicy” – no widać w tym seksistowski podtekst, bo jako reżyserka nie mogę być kobietą, tylko od razu przyczepia mi się łatkę sfeminizowanej wersji jakiegoś faceta. I okej, zgadzam się, że mój styl nie został jeszcze nakreślony grubą kreską na białej kartce i wciąż trwają poszukiwania tego, kim jestem. Tylko że tak będzie już do końca – mam nadzieję.
Za oceanem wielu zmian udało się pokonać dzięki ruchowi #MeToo. To po oskarżeniach kobiet z branży filmowej kino oczyściło się z toksycznych facetów. Myślisz, że polskie #MeToo zadziała podobnie i za jakiś czas będziemy oglądać dużo feministycznego kina?
Największym problemem jest fakt, że w polskim kinie #MeToo nie było.
A w teatrze?
Zaczyna się. I toczy się kula śnieżna. Pytanie tylko na ile znów w tym jest więcej too, a za mało me. Nie pamiętamy nazwisk kobiet, które doznały przemocy, tylko ich oprawów. Bo choć oskarżeń posypało się mnóstwo, to przemocowi goście wciąż siedzą w branży. I często wszyscy są poblokowani. System naprawia się od środka, więc nie chcesz wypaść z obiegu. To wszystko jest trudne. Jednak jestem super wdzięczna tym kobietom i mężczyznom, którzy mówią, “jak było”.
Z tego wszystkiego zrobił się taki dziwny spin, że sztuka boli, ma boleć i będzie boleć. Że życie twórcy i twórczyni to cierpienie i ciągłe trudności. Takie rzeczy mówić mogą wyłącznie osoby, które są słabymi wykonawcami. To ludzie, którzy mają tylko jedno narzędzie i je sobie fetyszyzują. Bo nic nie mają do zaproponowania. Tylko przemoc. Malutko to dość. Hasło “sztuka nie musi boleć” to bullshit.
Wydarzenia zza granicy pokazują nam, że ostracyzm przemocowców jest bardzo trudny do zrealizowania, a cancel culture często zawodzi. Moim zdaniem nie wszystkich powinniśmy anulować, ale na pewno wszystkich wyśmiewać. Wszechobecna systemowa indoktrynacja zabierająca mam podmiotowość powoduje, że gdy przychodzi nam się zmierzyć z jakimś dupkiem, to tracimy grunt pod nogami. Przemoc jest najprostsza, dlatego tak dużo osób się do niej posuwa. Ale my wyśmiewajmy tych opresorów. Starajmy się ich także zrozumieć, gdzie oni się rodzą. Bo często to jest w miejscu pogardy i kompleksów.
Czy ty w pracy, na planie, w teatrze, jesteś psychologiem?
Nie. Ale na pewno jestem liderką. Jako reżyserka znasz się na wszystkim – ale na wszystkim słabo (śmiech). Bardzo się boję fałszywych psychologów, którzy starają się sobie tłumaczyć niektóre rzeczy przez pryzmat własnego światopoglądu. Ja raczej wierze w przejrzystość procesu. Ujawnianiu i komunikacji. I liczę się z tym (a to jest najtrudniejsze), że czasem się nie uda. Jeśli ktoś się z tym nie liczy to ucieka się z lęku do manipulacji. Takie są moje obserwacje z wielu lat pracy na planie. Bardzo różne przerobiłam funkcje na planie i obejrzałam bardzo różnych złych ludzi.
Uważasz, że głosy feministyczne w polskim kinie będą zyskiwać na sile?
Mam wrażenie, że ten proces idzie w dobrą stronę. W stronę świadomości społecznej i kulturowej. Normą nie może być krzywa Gaussa. Normą jest różnorodność. Więc nie tylko Panowie…już dajmy se spokój. I żeby kobiety przestały rywalizować o naszą krótką półkę i przepchały się na połowę części zarezerwowanej dla mężczyzn…często heteronormatywnych. Już wystarczy. Mam nadzieje, że Ruch #MeToo i całe to feministyczne wzmożenie, jakie widzimy w ostatnich latach także w Polsce się nie zatrzyma. To proces, który będzie jeszcze chwilę trwał. Efekty będą skokowe. Czasem przystaną, ale później coś znów się ruszy. Ważne, by konsekwentnie napierać.
Chciałabym, aby dużo zmieniło się w sferze miejsca dla kobiet w kulturze. Jesteśmy wykluczane nawet przez język. Chodzi o feminatywy, ale też o sposób, w jaki rozmawiamy o artystkach. Kiedy jakaś reżyserka nakręci film to pod kątem jakości porównywana jest tylko do dzieł innych kobiet, ale gdy trzeba ją w jakiś sposób opisać, tak jak w przykładzie o mnie z Lynchem, to już spychamy je do “żeńskiej wersji” jakiegoś faceta. Gdzie są prawdziwe badania o dziełach artystek, nie “o kobietach artystkach”? Należą się naszym filmom książki, eseje i artykuły. Po prostu. I nie ma czegoś takiego jak Kobiece Kino. Bo nie ma czegoś takiego jak “Kobieta” jakaś jedna uwspólniona. Są kobiety i kino kobiet.
Takich głosów jest w naszym kraju coraz więcej. Za każdym razem gdy w historii dochodziło do jakichś rewolucyjnych zmian, natychmiast pojawiała się reakcja, kontrreformacja. Boisz się jej?
Wiesz co, ja cierpię na depresję klimatyczną. Jestem przekonana, że możni tego świata nie zdążą ze zmianami systemowymi i to wszystko w końcu ch*j strzeli. To bardzo utrudnia myślenie o swoim życiu, ale pozwala jednocześnie się nie bać i domagać rzeczy teoretycznie niemożliwych.
Poza tym nie wydaje mi się, żeby nadeszła w najbliższym czasie jakaś zmasowana kontrrewolucja. Ponieważ uczy nas tego zasada akcja-reakcja. Jest impuls do zmiany, to od razu pojawiają się trudności systemowe. Wiarę w zmianę najwięcej ma młodzież, więc i my musimy w nią wierzyć. I jesteśmy winni im wsparcie. To właśnie młodzi ludzie zbudują nam nowy świat, a my, starsi możemy się nimi tylko opiekować. Dlatego wierzę w edukację.
Jakiego kina, nam wszystkim, życzy Jagoda Szelc?
Kina różnorodnego, w każdym znaczeniu tego słowa. Odejścia na chwilę od tej słynnej zasady małego realizmu. Powrotu do patrzenia na kino jako medium sztuki, a nie rozrywki. Chciałabym kina mądrego widza i widzki. Bez roszczeń i obrażania się na twórców i twórczynie. Mam dosyć kapitalistycznego dyktanda o tym, że klient nasz pan. Niewolnicza nowomowa mnie nie przekonuje, bo w przypadku tworzenia kultury mamy do czynienia z transakcją wiązaną. Ja dostarczam film albo spektakl, a widz i widzka powinni dawać mi w zamian myślenie. I ja myślę, że są tacy. Kierujmy się takim imperatywem, wobec którego sami chcielibyśmy być traktowani.
Jagoda Szelc urodziła się we Wrocławiu i to z tym miastem związała się na dłuższy czas swojej kariery filmowej. W 2011 roku odniosła swój pierwszy krajowy sukces za dokumentalną etiudę Kichot (2010). Rok później ten sam film zyska międzynarodowe uznanie podczas festiwalu w czeskim mieście Karlowe Wary. Debiut pełnometrażowy reżyserki na ekrany polskich kin wszedł w 2017 roku. Bardzo ciepło przyjęta przez krytyków Wieża. Jasny dzień (2017) utorowała Jagodzie drogę do kolejnego sukcesu, jakim był film Monument (2018). Pod koniec 2020 roku widzowie mieli okazję obejrzeć kolejny projekt – Erotica 2022 (2020), w którym Szelc odpowiadała za segment Jeśli będziesz długo siedzieć w ciszy, przyjdą do ciebie inne zwierzęta.
Rozmawiał Michał Konarski.