Uporządkujmy fakty. W styczniu 2019 roku Robert Biedroń, wówczas wciąż młody i nieustająco obiecujący polityk centrolewicy rozpoczął marsz, mający na celu wyrwanie się z opłotków polityki samorządowej. Owszem, objęcie stanowiska prezydenta Słupska pozwoliło mu zaistnieć w mediach mainstreamu, ale ileż można?

Zatem na początku roku już było wiadomo, że stanie na czele nowego ugrupowania, padały nawet odważne przypuszczenia, że będzie to ugrupowanie lewicowe i jako takie pójdzie po swoje w Parlamencie Europejskim.

– Oczywiście wystartuję do Parlamentu Europejskiego (…) Prawdopodobnie nie przyjmę nawet mandatu i wystartuję do polskiego parlamentu – zapowiedział w styczniu Robert Biedroń.

Szlachetność w najczystszej swej formie. Rozpoznawalny lider poprowadzi swe mniej rozpoznawalne hufce do boju, ale jak tylko bitwa zakończy się zwycięstwem, skromnie usunie się na bok, by zbierać siły do kolejnej batalii, na końcu której czeka może ho, ho… prezydencki stolec?

I otóż nastąpił dzień próby. Zwycięska bitwa w istocie zakończyła się nie zwycięstwem, a ledwie uniknięciem wielkiego lania, a zdobycze były dość skromne, ale jednak: trzy mandaty europosła. W tym jeden naszego bohatera.

Czas zatem na realizację obietnic, które na dodatek miały tę wadę dla obiecującego, że zostały złożone publicznie.

I co? I nic, Robert Biedroń właśnie zakomunikował, że mandat europosła zamierza jednak przyjąć, a odłoży go, jak zostanie wybrany do polskiego parlamentu.

– Nie widzę żadnego powodu, żebym dzisiaj miał oddawać mandat. 100 tysięcy osób w Warszawie na mnie zagłosowało, licząc na to, że zostanę eurodeputowanym i w momencie, kiedy zostanę wybrany na posła czy senatora (w jesiennych wyborach parlamentarnych – red.), zależy od tego, gdzie będę startował, to ten mandat automatycznie wygaśnie – powiedział w TVN24

Jego partner oświadczył, że Robert powinien zostać w Brukseli do końca pięcioletniej kadencji. Raczej nie wziął sobie tych informacji z sufitu.

Jasne, partner nie jest oficjalnym rzecznikiem prasowym, powiedziane w styczniu słowo „prawdopodobnie” daje pole do wielu interpretacji i w ogóle, reguły rządzące polską polityką pozwalają na wiele manewrów, które z przyzwoitością mają niewiele wspólnego.

A jednak czuję pewien dodatkowy niesmak poza tym zwykłym, gdy spoglądam na podrygi polskiej, przepraszam za brzydkie słowa, elity politycznej.

Mandat po Biedroniu, gdyby dotrzymał słowa, dostałaby Monika Płatek, karnistka, feministka i obrończyni praw człowieka. Zebrała więcej głosów niż druga na liście Joanna Scheuring-Wielgus, której powinęła się łapa, pardon, noga, na drodze do schroniska.

Poglądy Pani Profesor Płatek nie są moimi, choć szanuję jej walkę o ludzi pokrzywdzonych przez system. Poza tym jednak nie zamierzam stawać po czyjejkolwiek stronie w konflikcie między dwojgiem neoliberalnych polityków (prof. Płatek zaprotestuje – no dobrze – z lekkim odchyłem lewicowym). Idzie bowiem o coś innego.

O to mianowicie, że na mocy jakiejś milczącej, chorej umowy, wszyscy zakładają, że polityka jest miejscem, w którym można dokonać każdego świństwa, draństwa i przestępstwa, byle tylko osiągnąć cel. Bardziej wykształceni przywołują Machiavellego, jakby to miało moc prania ich sumienia do śnieżnej białości.

Biedroń jest człowiekiem zbyt inteligentnym, by nie zdawać sobie sprawy, że jego dość żałosne obecne wolty, które mają udowodnić, że nie powiedział tego, co powiedział, podpieranie się twierdzeniem, że to „fejk njusy”, wycieranie sobie gęby swoimi obietnicami i zaprzeczanie realiom po prostu go kompromitują. Kompromitacja w polskiej polityce nie szkodzi, ale robienie z siebie człowieka niepoważnego już tak. Polacy w swej miłości własnej nie wybaczają śmieszności, bo sami się jej śmiertelnie boją.

W tym sensie Biedroń, jeżeli pozostanie w Brukseli do końca kadencji, jest w polskiej polityce skończony. Nie to, żebym z tego powodu płakał. W końcu zamiast partii lewicowej, którą wciskali mu komentatorzy, zbudował zwykłą formację liberalną, no, może nieco odważniejszą w sprawach kobiet czy roli Kościoła, a w Polsce nawet tyle coś już znaczy. Ale może niech się inni politycy, szczególnie lewicowi na tym przykładzie uczą.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Z całym szacunkiem i potem się dziwić ze lewica leży,wiec zamiast robić to samo ,czyli wytykać sobie błędy to może trzeba usiąść do okrągłego stołu i zbudować lewice w której będzie miejsce dla wszystkich a nie tylko wybranych.

  2. „Bo to co nas podnieca,
    to się nazywa kasa,
    a kiedy w kasie forsa,
    to sukces pierwsza klasa.”
    A „waaadza” to tylko do niej droga.

    1. I o to chodzi! Dwie kadencje i można później te 60 koła eurasów emerytury rok w rok przytulać! A że Biedroń jest kojarzony z anty-PiS to i spowodowanie wypadku autem bez przeglądu mu nie zaszkodzi medialnie (jak i Cimoszce).

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…