„Nie ma żadnej epidemii – to wymysł polityków, mediów i firm farmaceutycznych” – tak uważa prawie co piąty Polak. Kolejne 7 proc. deklaruje, że wirus nie jest groźny dla ludzi. Do denialistów różnych odcieni, według badań społecznych zalicza się więc 25 proc. narodu. Kwestionowanie obostrzeń, czy w ogóle istnienia wirusa stało się formą buntowniczej manifestacji. Im więcej przypadków zachorowań, tym ostrzejsze formy negacji.Wie coś o tym motornicza warszawskiego tramwaju, która skończyła w szpitalu ze złamaną nogą, po tym jak ośmieliła się poprosić pasażera o założenie maseczki.
Dlaczego Polacy nie wierzą w pandemię COVID-19? Najłatwiej powiedzieć, że denialiści to po prostu zdebilała część społeczeństwa. Ale najprostsze (prostackie) wyjaśnienia to domena prawicy i liberałów. Rzeczywistość jest nieco bardziej złożona.
Po pierwsze, wyparcie. Znaczna część polskiego społeczeństwa jest pozbawiona elementarnego bezpieczeństwa ekonomicznego. Ludzie żyją z miesiąca na miesiąc, z trudem ciągnąć do pierwszego. 40 proc. Polaków ma trudności z zaoszczędzeniem nawet niewielkiej kwoty, zapewniającej im minimum stabilności finansowej. Również 40 proc. żyje poniżej minimum socjalnego – rezygnuje z zaspokajania potrzeb życiowych z powodu niskich zarobków. Spora część spośród nich to tzw. pracujący biedni. Dla tych ludzi utrata pracy to katastrofa, po której następuje lawina nieszczęść – utrata mieszkania, niemożliwość spłaty długów, albo konieczność zapożyczenia się u lichwiarza. A część z nich ma dzieci, które wymagają nieustannej uwagi, bo państwo ograniczyło świadczenia opiekuńcze i szykuje się do ponownego zamknięcia szkół. Taki człowiek bombardowany jest komunikatami o kolejnym lockdownie, w pracy słyszy o nadchodzących zwolnieniach albo plajcie. I patrzy w lustro, potem na swoje dziecko, myśli o tym wszystkim zasypiając. Czym innym jest dla niego negacja jak desperacką formą radzenia sobie z narastającym napięciem? Co takiemu człowiekowi, pracującemu na śmieciówie, pozbawionemu nawet ochłapów z tarcz antykryzysowych, oferuje państwo?
Po drugie, obywatel – biedny czy bogaty, ma wszelkie powody, by nie ufać publicznym komunikatom. Ta władza zamieniła telewizje publiczną w patostream, epatujący kłamstwem, manipulacją i prymitywnym szczuciem. Dostrzegają to nawet jej zwolennicy, przyzwyczajeni już do tego, że PiS niszczy przeciwników. Tym razem jednak sprawa nie dotyczy Tuska, Kijowskiego, Trzaskowskiego czy Giertycha, ale ich samych. Tym razem socjotechniczny aparat został wycelowany w zwykłego człowieka. Dlaczego więc obywatel miałby wierzyć w cokolwiek, co mówi premier Morawiecki? Szef rządu od początku pandemii prezentuje się jak kukła z podłączonym nagłośnieniem, przez które spin doktorzy recytują kolejne, sklecone naprędce komunikaty. Najpierw zastraszanie, zamykanie wszystkiego, nawet lasów. Potem nadchodzą wybory i wirus nie jest już groźny. Wreszcie, rozpoczęcie roku szkolnego przy triumfalnym obwieszczeniu, że Polska radzi sobie z wirusem, a obywatele nie mają się czego obawiać, w tym również lockdownu. Dwa tygodnie później spanikowany Morawiecki zamyka licea, stadiony, a przy okazji również siłownie i baseny. Jak tu się nie wkurwić? Nie mówiąc już o zaufaniu. Być może właśnie to zjawisko – erozja zaufania do treści medialnych będzie najbardziej brzemiennym w skutkach dziedzictwem „dobrej zmiany”.
Po trzecie, do takiego obywatela przychodzą szamani ze skrajnej prawicy. „Jesteśmy po twojej stronie” – szepczą. Jawią się jako ci, którzy jedyni mówią prawdę, nie są skrępowani politpoprawnością, walą prostu z mostu i odsłaniają układy. Ludzki strach jest wodą na ich młyn. Mówią to, co ludzie chcą usłyszeć: „jesteście oszukiwani”, „epidemia to spisek”, „wolny człowiek nie nosi maseczki”. Bez żadnej odpowiedzialności, bo cierpienie ludzie, które jest efektem ich przekazu kompletnie ich nie obchodzi – bez względu na to czy szczują akurat na uchodźców, podburzają przeciwko LGBT czy kwestionują zasadność zasłaniania twarzy. Liczy się tylko polityczny profit.
Nowoczesna skrajna prawica właśnie tak funkcjonuje – pielęgnuje uprzedzenia, legitymizuje ignorancję, podaje pozornie demaskatorskie, a faktycznie foliarskie teorie, by utrzymać elektorat w stanie emocjonalnego wrzenia, siebie pozycjonując jako reprezentantów politycznych walki z tą fikcją. Wychodzi z przekazem nie tylko do przerażonych, ale też do segmentu szczególnie podatnego na pozornie „antysystemowe”, a w istocie kretyńskie teorie. To ludzie wychowani na żółtych napisach, odkrywaniu „prawdy o świecie”. Konfederacja i protoplaści wygenerowała specyficzną kulturę polityczną, wyposażyła w narzędzia pseudoanalizy rzeczywistości, za pomocą których ludzie diagnozują kolejne niebezpieczeństwa: uchodźcy, LGBT, BigPharma,5G, teraz „PLANdemia”.
A grunt do tego jest żyzny, bo ludzie mniej lub bardziej świadomie czują, że są robieni w konia na każdym kroku – przez różne bodźce marketingowe, kapitalistów, polityków. Tyle, że w tym chaosie informacyjnym nie są w stanie prawidłowo zdiagnozować rzeczywistego ośrodka opresji. A dziś przychodzą do nich przychodzi Bosak z Braunem i im podają prosty zestawik: pandemia to bulszit, masz rację nie stosując się do obostrzeń, wyjdź z nami na ulice.