Nauczyciele, rodzice i uczniowie krytycznie nastawieni do planów „dobrej zmiany” w oświacie do końca mieli nadzieję, że Andrzej Duda jednak nie podpisze ustaw reformujących system edukacji. Prezydent czekał do ostatniej chwili, wygłosił specjalne oświadczenie… i podpisał.
Szykowana na chybcika, nieprzemyślana, oparta na fałszywych założeniach reforma zacznie być wprowadzana już od najbliższego roku szkolnego. Przypomnijmy: w jej ramach przewidywana jest likwidacja gimnazjów i powrót ośmioletnich podstawówek, czteroletnich liceów, powstanie pięcioletnich techników oraz dwustopniowych szkół branżowych w miejsce „zawodówek”, a wreszcie wprowadzenie nowych podstaw programowych.
Tak właśnie PiS, który podobno wsłuchuje się w głos zwykłych ludzi, „uwzględnił” argumenty, jakie padały z ust nauczycieli i rodziców podczas wielotysięcznych manifestacji przeciwko reformie organizowanych przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. Andrzej Duda nie zawahał się przy tym w telewizyjnym wystąpieniu zasugerować, że zmian w oświacie, w tym wydłużenia okresu nauki w podstawówce i w liceum, domagały się „miliony Polaków”, a zatem jego decyzja to uczynienie zadość ich oczekiwaniom.
Dalsze słowa prezydenta ociekały ogólnikami: starajmy się razem jak najlepiej wdrażać tę reformę, dołóżmy wszelkich starań, by została wdrożona jak najlepiej, niech działają w tym kierunku i przedstawiciele administracji rządowej, i samorządów. Duda nie odniósł się merytorycznie do żadnej z obaw wyrażanych przez krytyków reformy. Odmieniając przez wszystkie przypadki „polskie dzieci”, nie odniósł się do kwestii wyrównywania szans edukacyjnych owych dzieci, do czego przyczyniały się gimnazja. Mówiąc o „polskich nauczycielach” nie zastanowił się choćby przez chwilę, ilu dzięki reformie straci zatrudnienie. Rzecz jasna nie uznał też za stosowne skomentować zastrzeżeń wyrażanych przez naukowców pod adresem podstaw programowych. Zamiast tego powtarzał, jak to nowa polska szkoła będzie lepiej uczyć, lepiej wychowywać i lepiej przygotuje do pracy.
Żeby obłaskawić przeciwników zmian, Duda ogłosił powołanie specjalnego zespołu, który w strukturze Kancelarii Prezydenta będzie obserwował reformatorskie działania Ministerstwa Edukacji Narodowej. Do tego wyznaczył specjalnego doradcę, który ma się zająć oświatą. Co w praktyce będą mogli zrobić jedni i drudzy? Jak ich działania pomogą zwalnianym pracownikom oświaty, których etaty przestaną być potrzebne, czy też uczniom, którzy będą uczyć się z kiepskich podstaw programowych? Doprawdy trudno odpowiedzieć na to pytanie inaczej niż – nijak. Wiadomo za to z pewnością, że stanowisko doradcy powędrowało w pewne ręce. Prof. Andrzej Waśko to nie tylko badacz polskiej literatury romantycznej, ale i publicysta „Gazety Polskiej”, członek rady programowej Prawa i Sprawiedliwości oraz jeden z założycieli ruchu im. Lecha Kaczyńskiego. Dał się już poznać jako zwolennik reformy, a obecną sytuację w polskiej szkole krytykował w stylu typowym dla PiS – za niedostatek lekcji historii i kształcenia ukierunkowanego na „budowanie tożsamości”.
– Prezydent miał szansę zachować się odpowiedzialnie. Mógł uratować szkoły przed chaosem. Wybrał lojalność wobec kolegów z partii – skomentował decyzję Andrzeja Dudy na Facebooku działacz Razem Adrian Zandberg. Doprawdy trudno się z nim nie zgodzić.
Związek Nauczycielstwa Polskiego zapowiadał, że w razie podpisania ustawy rozpocznie starania o referendum w sprawie ustroju szkolnego. Partia Razem zaczęła natomiast wzywać w mediach społecznościowych do strajku szkolnego.