Osiem lat temu ówczesny premier Polski Donald Tusk demonstracyjnie odmówił przyjęcia zaproszenia na igrzyska olimpijskie w Chinach. Bo jako polski ideowy antykomunista nie mógł firmować igrzysk w państwie nieprzestrzegającym praw człowieka. Tusk słowa dotrzymał i do Pekinu wtedy nie pojechał, budząc tym zdziwienie władz chińskich. Albowiem Donald Tusk bojkot swój ogłosił chociaż wtedy żadnego zaproszenia od Chińczyków jeszcze nie otrzymał. Trzy lata minęły i kolega partyjny Tuska, ówczesny prezydent RP Bronisław Komorowski, podpisał 20 grudnia 2011 roku „Wspólne oświadczenie Rzeczypospolitej Polskiej i Chińskiej Republiki Ludowej w srawie ustanowienie partnerskich stosunków strategicznych”.
Ponieważ zaraz potem w Polsce rozpoczęły się święta Bożego Narodzenia, krajowi politycy, komentatorzy polityczni i wszystkie media zignorowały informacje o polsko-chińskim porozumieniu. A szkoda, bo od początku 2012 roku relacje polsko-chińskie uległy radykalnej zmianie. Z łamów „Gazety Wyborczej” i Radia TOK FM zniknęła tradycyjna tam i obfita krytyka „komunistów chińskich” za tradycyjnie nieprzestrzeganie tam i systematyczne „łamanie praw człowieka”.
Było to konsekwencją „partnerskich stosunków strategicznych”, bo podpisując je strona polska poświadczyła, że od tej pory (od 20 grudnia 2011 roku) zaprzestaje wtrącać się w wewnętrzną politykę Chin. Czyli wara Polsce od wspierania chińskich dysydentów, tybetańskich i ujgurskich separatystów. Trzeba sprawiedliwie przypomnieć, że strona chińska zobowiązała się również do nieingerencji w wewnętrzne sprawy polskie. Zatem Ruch Autonomii Śląska nie znajdzie poparcia w Pekinie. A prezydent Xi nie podejmował w czasie polskiej wizyty tak popularnego w Unii Europejskiej zarzutu o sparaliżowanie Trybunału Konstytucyjnego, czy ograniczania demokracji przez rządzącą Polska formację „Prawo Sprawiedliwość”.
Z kronikarskiego obowiązku przypomnę, że w 2011 roku strona polska zobowiązała się również do tego, że będzie wspierać Pekin w kwestii zniesienia embarga UE, ustanowionego jako sankcja wobec niedemokratycznych Chin za stłumienie buntów robotniczych i studenckich w okolicach Placu Tiananmen w czerwcu 1989 roku. Bo w Chinach jest duży rynek na polską amunicję. Paragraf zaś 9 tego dokumentu strona chińska rozumie jako poparcie Polski dla chińskiej dominacji na Morzu Południowo Chińskim i praw Chin do spornych tam archipelagów. Pomimo, że USA i ich sojusznicy z ASEAN takich praw Chin nie uznają.
Jednym słowem w grudniu 2011 roku rządząca Polską ówczesna koalicja PO-PSL sprzedała wszystkie swe prawa do krytyki Chin za obiecane chińskie kredyty i inwestycje. Zerwała z dotychczasową „moralną polityką” wobec Chin sformowaną jeszcze przez profesorów Geremka i Bartoszewskiego, silnie wspieraną przez Adama Michnika i jego „Gazetę Wyborczą”. Po zeszłorocznych wyborach prezydenckich i parlamentarnych nastał czas „dobrej zmiany”. Ale w relacjach polsko-chińskich jakościowych zmian nie ma. Chiński prezydent i towarzyszący mu biznesmeni przyjmowani są przez polskie władze honorami godnymi papieża.
Nowej polskiej ekipie rządzącej, eksponującej przy każdej okazji swój „antykomunizm”, zupełnie nie przeszkadza, że goszczony właśnie prezydent Xi Jinping jest jednocześnie gensekiem Komunistycznej Partii Chin. Partii kroczącej pod czerwonym sztandarem z żółtym sierpem i młotem. Nie przeszkadza, że gensek Xi jest „kontynuatorem najbardziej zbrodniczego systemu w historii ludzkości”- o czym świadczy miły PiS-owi antykomunistyczny polski Instytut Pamięci Narodowej. Dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego, prezydenta Andrzeja Dudy, premier Beaty Szydło i wszystkich dziennikarzy „dobrej zmiany” prezydent Xi i jego biznesmeni nie są już parszywymi „komunistami” tylko reprezentantami „drugiej potęgi na świecie”. Cycka, którego dumna Polska possać chce.