Prezydent Stanów Zjednoczonych nie ma zamiaru składać broni, jeśli chodzi o wynik wyborów prezydenckich. Był wczoraj na mityngu w Georgii, by zapewnić, że „walka trwa”, gdyż jego zdaniem wyniki wyborów w tzw. stanach obrotowych zostały masowo zdeformowane przez oszustwa zorganizowane przez bidenowców (Partię Demokratyczną). Popiera go jego partia (Republikanie) i jego wyborcy, którzy tłumnie zjawili się na mityngu.
Trump pojechał do Georgii, by wzywać do głosowania w styczniowych wyborach do Senatu na kandydatów republikańskich: chodzi o zapewnienie większości w izbie wyższej Kongresu. Przy okazji mówił o wyniku wyborów prezydenckich w tym „obrotowym” stanie, gdzie Joe Biden miał wygrać z niewielką przewagą ponad 12 tys. głosów. Według niego, dostał „dużo więcej [niż Biden] głosów legalnych”. Republikanie podważają jednak procedurę ponownego liczenia, bo miejscowy gubernator zakazał sprawdzać podpisy na kartach do głosowania, co pozwoliłoby ustalić, które głosy są nielegalne.
Trump, bardzo ofensywny podczas przemówienia, powiedział, że jego przeciwnicy „sfałszowali” wyniki, podczas gdy zebrany tłum skandował „Zatrzymać kradzież (wyborów)!”. „Wasz rząd mógł to łatwo zatrzymać, gdyby wiedział, co się szykuje” – odpowiedział prezydent. Wezwał ludzi do głosowania na „swoich”, bo inaczej wygrają „socjaliści i komuniści” (tak nazywa kandydatów Partii Demokratycznej). Zapowiedział, że jego obóz „nigdy nie odpuści”, a on sam „nigdy się nie podda”.
Póki co, Trump wcale nie jest izolowany politycznie, jak twierdzą niektóre media. Washington Post zrobił ankietę, z której wynika, że na 249 republikanów w Kongresie tylko 27 uważa, że wybory wygrał Biden. Oczywiście prezydent zdziwił się, że aż tylu odmawia mu zwycięstwa i zażądał nazwisk. Nazwał ich „RINOS”, tj. skrótem od „Republikanie tylko z nazwy”. Szef większości republikańskiej w Kongresie Mitch McConnel jest wręcz pewien, że wybory wygrał Trump. Republikanie mają mało czasu, by to wykazać: 14 grudnia zbierze się Kolegium Elektorów, które ma wskazać zwycięzcę.