Który to już kolejny raz obchody 1 Maja są dla mnie okazją do refleksji o podziałach wśród polskiej lewicy, a także do rozmyślań nieco ogólniejszej natury: jak bardzo lewica, nie tylko polska przecież, zapracowała na swoje nikłe osiągnięcia. Mówię „lewica”, a nie partie, mające w swych programach elementy prospołecznych zachowań, którymi nabierają niewyrobionych, nie potrafiących myśleć samodzielnie wyborców. Ale tutaj skupię się na podziałach.
Dziś, w Warszawie przeszły dwa pochody. Pierwszy, to pochód OPZZ i parlamentarnej lewicy. Okazały, głośny, zauważalny. Mam milion, nie, co ja gadam, dwa miliony krytycznych uwag do parlamentarzystów ugrupowań, które mienią się dziś lewicą. Połowa z tych uwag to zastrzeżenia natury fundamentalnej. Jednak jest tak, że jeżeli jest jeszcze coś śladowo lewicowego w parlamencie, to właśnie tam. Nie potrafię zatem obojętnie przyglądać się ich dzisiejszemu pochodowi. Choć wiem, że wśród organizatorów są bardzo intensywnie farbowani lewicowcy, obyczajowi konserwatyści, religijni fanatycy i zwykli karierowicze. Ci ostatni pójdą wszędzie, dadzą dupy każdemu, kto zaoferuje im choćby kawałek koryta, przy którym będą mogli się nażreć do syta. I tylko oni. Obok nich są jeszcze ludzie lewicowi, ale po prostu słabiutcy intelektualnie, z racji wieku tchórzliwi, nie orientujący się we współczesnym świecie i jego wyzwaniach. Tkwią mentalnie w 1988 roku, kiedy wiedzieli już że przegrali, a bardzo chcieli, żeby jeszcze coś znaczyć. I tak im zostało do dzisiaj.
W drugiej, mniejszej przecież manifestacji byli ludzie, dla których lewicowe hasła sprawiedliwości społecznej, walki z systemem są wciąż ważne. Doskonale orientujący się w lewicowej myśli społecznej. Naiwni jak dzieci i jak dzieci obrażalscy, gdy rzeczywistość nie odpowiada ich wizjom, a współwyznawcy grzeszą choćby najmniejszą herezją. Z ego, wielkim jak wieżowiec w Kuala Lumpur. Dlatego marginalni.
Kiedy pochód OPZZ szedł przez Rondo im. De Gaulle’a, a 150 metrów od niego kończyli swe pełne emocji i przekonujące przemówienia uczestnicy tej drugiej manifestacji pierwszomajowej, miałem poczucie pełnego absurdu. Tak blisko, a tak daleko. Nie są i nie będą w stanie pójść razem. Ale…
W obu pochodach szli związkowcy, ludzie pracy najemnej, robotnicy. To oni są nadzieją, że te dwa pochody kiedyś się połączą. Jeszcze tego nie wiedzą, jeszcze nie rozumieją, jaka odpowiedzialność na nich ciąży. Są klasą w sobie. Następny etap przyjdzie, bo przyjść musi. Historia zatacza koło, choć nie będzie tak samo, tylko podobnie. Lepiej.