Lewica musi wrócić do Sejmu. Nie powinniśmy o tym mówić w kategorii nadziei, lecz konieczności. W przeciwnym wypadku Polska ostatecznie pogrąży się w odmętach narodowego konserwatyzmu, rywalizującego w ramach sztucznego antagonizmu z ignorancką wersją neoliberalizmu. Zapotrzebowanie na socjal będzie gwarantował PiS, a Platforma z Nowoczesną ze związkami partnerskimi na lewej flance będą opcją uśmiechniętych i zadowolonych. Bez formacji, która łączyć będzie postulaty socjalne z postępowym myśleniem o sprawach społecznych, ta katastrofalna opozycja może reprodukować się w nieskończoność.
Kilka dni temu badanie przeprowadzone przez IBRiS dało Partii Razem poparcie 5,2 proc. To znakomity wynik, nawet biorąc pod uwagę, że sondażownia ta zawsze daje nieco wyższe notowania karminowemu ugrupowaniu od pozostałych. Pięć procent z małym hakiem to najlepszy rezultat od czasu powstania Razem w 2015 roku. Można oczywiście utyskiwać, że poczłapanie do progu wyborczego zajęło młodej i dynamicznej organizacji aż 2,5 roku, pewnie też kolejne badania ulokują partię pod kreską, jednak zwyżkujące poparcie jest faktem i powinniśmy się z tego cieszyć. Wcześniej, mimo zaangażowania we wszystkie znaczące konflikty społeczne i pracownicze, mimo energicznej obecności na protestach antyrządowych i prowadzenia sprawnych działań w mediach społecznościowych, notowania Razem nie mogły przekroczyć granicy 3 proc. Optymistyczne nastroje da się wyczuć w rozmowach z osobami związanymi z partią – jeszcze do niedawna zaabsorbowanymi głównie konfliktami wewnętrznymi, a teraz znowu z nadzieją mówiącymi o perspektywie wejścia na poziom parlamentarny.
Przyzwoite poparcie utrzymuje też Sojusz Lewicy Demokratycznej. W omawianym sondażu partia Czarzastego otrzymała równo 5 proc. poparcia. Co ciekawe – po raz pierwszy mniej od Partii Razem, choć różnica zawiera się w marginesie błędu statystycznego. Sojusz wrócił do gry w dość szczęśliwych okolicznościach. Gdyby nie przeforsowana przez PiS ustawa, obniżająca do głodowego poziomu emerytury byłych pracowników służb PRL, poparcie dla SLD zapewne oscylowałoby w okolicach poziomu zawartości alkoholu w Warce Radler. Partia sprawnie zarządza społecznym niezadowoleniem grupy dotkniętej ustawą, delegowany do koordynacji tej sprawy Andrzej Rozenek staje na wysokości zadania. Podobnie jak w przypadku Razem – szanse na to, że w 2019 roku w ławach parlamentu znów zobaczymy posłów SLD są całkiem realne. Włodzimierz Czarzasty również boryka się z wewnętrznymi problemami – część działaczy zarzuca mu, że nie uporządkował należycie finansów partii, jednak jego pomysł na odzyskanie poparcia społecznego – obrona dorobku PRL i antyklerykalizm, przynosi efekty, choć trzeba przyznać, że nie jest to szczególnie błyskotliwa metoda a jej dodatkowym mankamentem jest koncentracja na jednym celu – najbliższych wyborach. Czarzasty pomysłu na rozwój swojego ugrupowania najwyraźniej nie ma.
Kiedy dwa lata temu sojusz SLD z liberałami od Palikota i Zielonymi poniósł spektakularną klęskę w boju o parlament, wiele osób na lewicy świętowało ten fakt huczniej niż osiągnięcie progu subwencyjnego przez Razem. Obwieszczano śmierć „pseudolewicy” oraz polityczny kres Leszka Millera, któremu, słusznie zresztą, życzono w pakiecie jeszcze więziennej celi. Sam również należałem do tego grona. Czas pokazał jednak, że wyrzucenie SLD za burtę nie poskutkowało uwolnieniem potencjału „prawdziwej lewicy społecznej”. Razem i Sojusz mają zupełnie różne elektoraty i nie są ugrupowaniami, która prowadzą ze sobą rywalizację o rząd dusz i głosy na lewicy. Obecność obu tych partii w Sejmie z punktu widzenia całościowego projektu odrodzenia lewicy byłaby wysoce pożądana. Energia, doskonały refleks, propracowniczy i prosocjalny profil Razem uzupełniony o twardą walkę przeciwko kryminalizacji historii PRL i obronę, tych, którzy słyszą teraz, że ich życie nie miało sensu, bo orzeł nie nosił korony, co jest domeną SLD, oznaczałoby realne przesunięcie w lewo na poziomie debaty publicznej, nadkruszenie tragicznej diady wulgarnego liberalizmu- konserwatyzmu narodowego oraz realne upodmiotowienie rzeszy obywateli, który obecnie nie mają w parlamencie swojej reprezentacji. Dlatego też potrzebujemy lewicy o dwóch twarzach – tej, która przyciąga młodych prekariuszy, potrafi w ciągu kilku godzin zebrać kilkaset osób pod parlamentem, a jej memy doprowadzają do szewskiej pasji przywódcę partii bankierów oraz tej, która jako jedyna nie jest zarażona wirusem antykomunizmu, reaguje gdy barbarzyńcy z IPN burzą kolejne pomniki zwycięstwa nad nazizmem i potrafi wyciągnąć rękę do ofiar sadystycznej dekomunizacji.