Przewodnicząca organizacji Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w Szpitalu Ogólnym w Grajewie (woj. podlaskie) dostała „dyscyplinarkę” ze skutkiem natychmiastowym. Pracownica i działaczka jest przekonana, że dyrekcja postanowiła się jej pozbyć, bo miała dość upominania się o należne pracownikom uprawnienia i pieniądze.
– Pan dyrektor szukał na mnie haka, bo jako związkowiec zadawałam niewygodne pytania. W pismach kierowanych do pana dyrektora upominałam się o prawa pracownicze, o normy zatrudnienia, o pieniądze należne pracownikom – twierdzi Krystyna Łepkowska, pielęgniarka z 35-letnim stażem, której historię opisuje oko.press. Kobieta otrzymała zwolnienie dyscyplinarne pocztą, gdy była na zwolnieniu lekarskim.
Jak relacjonuje, współpraca organizacji związkowych z dyrektorem szpitala Sebastianem Wysockim, który objął stanowisko jesienią ubiegłego roku, od początku układała się źle.
– Nie ma spotkań, nie ma rozmów. Z poprzednimi dyrektorami zawsze szliśmy jako związkowcy na ustępstwa. Wiadomo, mamy dług. Rozumiemy to, bo to jest nasz zakład pracy – mówi kobieta. Należący do starostwa szpital ma ok. 33 mln zł zadłużenia.
Kobieta wspomina również sytuację, w której dyrektor wyrzucił dokumenty, m.in. sądowe, z pokoju związkowego na ulicę. Działaczka OZZPiP twierdzi także, że dyrektor zwolnił z pracy pielęgniarki, które osiągnęły już wiek emerytalny, chociaż w szpitalu jak najbardziej było dla nich zajęcie, a wręcz bez ich pomocy funkcjonowanie niektórych oddziałów byłoby niemożliwe. W dodatku o nieprzedłużeniu umowy powiadomił je w dzień Wigilii Bożego Narodzenia.
2 marca 2020 r. związki obecne w grajewskim szpitalu skierowały do dyrektora pismo z 27 pytaniami i 11 postulatami. Pytały, czy wobec planowanych inwestycji w otwieranie nowych oddziałów szpital zamierza również pozyskać nowy personel, skoro już teraz są braki kadrowe. Chciały również wiedzieć, dlaczego pielęgniarki i położne, dyżurując na swoich macierzystych oddziałach muszą też doraźnie wspierać inne oddziały, dlaczego nie są przestrzegane normy dotyczące zatrudniania pielęgniarek i położnych na poszczególnych oddziałach. Padło też pytanie o pieniądze. – Dlaczego dyrektor nie podjął z NFZ pieniędzy, które należały się pielęgniarkom i położnym z tytułu rozporządzenia Ministra Zdrowia, pomimo komunikatów rozesłanych przez NFZ dnia 4 lutego do poszczególnych szpitali? Dla naszego szpitala byłaby to kwota 180,974,62 zł – chciało wiedzieć sześć organizacji pracowniczych.
Zdaniem Krystyny Łepkowskiej między wysłanym w marcu pismem, innymi interwencjami, jakie podejmowała w imieniu OZZPiP a otrzymaną dyscyplinarką jest jasny związek. Oficjalnym powodem zwolnienia, jaki podaje dyrektor, jest nieobecność pielęgniarki na dyżurach w dniach 25, 26 i 31 stycznia. Kobieta twierdzi, że faktycznie nie była obecna na oddziale, gdyż musiała opiekować się dziećmi chorej córki, jednak znalazła na swoje miejsce zastępstwo.
– Takie rzeczy zdarzały się już w naszym szpitalu. W innych zresztą też – mówi Łepkowska. Przekonuje, że nie mogła wziąć urlopu na żądanie, bo w grajewskim szpitalu tego się nie praktykuje. Właśnie z powodu faktu, że zatrudnionych na stałe pielęgniarek jest po prostu za mało.
Inne pracownice zrzeszone w OZZPiP w grajewskim szpitalu stoją po stronie zwolnionej koleżanki. Aneta Szulc, jej zastępczyni w organizacji związkowej, jest przekonana, że Łepkowską zwolniono, by przestała upominać się o prawa pracownic. Twierdzi, że dyrektor świetnie wiedział o tym, że pielęgniarki i położne w sytuacjach losowych zamieniają się na dyżury.
– W tej konkretnej sytuacji nie było żadnego zagrożenia dla pacjentów, bo na to samo miejsce weszła druga pielęgniarka z tą samą specjalizacją. Większym niebezpieczeństwem jest to, jak pozostawiają nas na dyżurach pojedynczo. I musimy ciągnąć ten dyżur same, niezależnie od tego, ile mamy zabiegów operacyjnych. Musimy zawieźć pacjentów na zabieg, przywieźć. Musimy wychodzić do laboratorium – wylicza Aneta Szulc w rozmowie z oko.press.
OZZPiP domaga się, by Krystynę Łepkowską przywrócono do pracy, a zwolnienie nazywa bezprawnym. Podnosi, że przed zwolnieniem działaczki związkowej dyrektor miał obowiązek skontaktować się w tej sprawie z jej organizacją, ale tego nie zrobił. Jeśli do porozumienia nie dojdzie, sprawa trafi do sądu pracy.