Pod Pałacem Prezydenckim najlepiej słyszalna jest policja. Na jedno hasło wyskandowane przez grupę pracowników i związkowców przypada kilka komunikatów o pandemii, ograniczeniu zgromadzeń i odpowiedzialności karnej. Żeby uniknąć spisywania, ludzie chodzą z miejsca na miejsce, starają się trzymać odstępy. Zamiast pochodu, w centrum Warszawy są pierwszomajowe podchody.
Demonstracja zgłoszona na 1 maja dotyczyła emerytur stażowych. To stary postulat pracowniczy: chodzi o to, by dać kobietom prawo do emerytury po 35 latach pracy (i opłacania składek). Mężczyznom – po 40 latach, niezależnie od wieku. Ludzie, którzy w młodym wieku zaczęli wykonywać ciężką, zwykle fizyczną i wyczerpującą pracę, mogliby wcześniej odpocząć. Albo po prostu mieliby szansę do emerytury dożyć.
– Emerytura stażowa to nie przywilej, lecz prawo do wcześniejszego skorzystania z wpłaconych przez pracowników środków finansowych – tłumaczył dawno temu przewodniczący OPZZ Andrzej Radzikowski. Dawno temu, bo walkę o emerytury stażowe centrala prowadzi od 10 lat. W trakcie kampanii wyborczej związkowcy usłyszeli, że Andrzej Duda ich popiera. Teraz słyszą, że priorytetem jest walka z koronawirusem i prezydencki projekt ustawy w tej sprawie może nie powstać tej wiosny. Emerytur stażowych chce nawet prorządowa „Solidarność”, ale to żaden argument dla rządu, który prospołeczny tylko bywa. Gdy widzi w tym interes.
Europejski poziom życia
Dzień przed 1 maja natykam się w internecie na nowy klip propagandowy. Opowiada o Krajowym Planie Odbudowy. Rząd chwali się unijnymi miliardami, które popłyną do Polski. Widzę zadowolonych pracowników, szczęśliwą rodzinę. Głos zza kadru zapowiada naprawę służby zdrowia, „rozwój Polaków” i to, że wszyscy osiągniemy europejski poziom życia.
Gdyby rządowi naprawdę na tym zależało, wysłuchałby związkowców spod Pałacu Prezydenckiego.
– Nasza praca jest coraz bardziej wydajna. Czas, byśmy coś z tego mieli! – grzmi Urszula Łobodzińska z Inicjatywy Pracowniczej. – Pracujemy o 10 lat dłużej niż statystyczni pracownicy w Unii Europejskiej, przez co żyjemy często o 5 lat krócej niż oni! Czas to zmienić! Nie żyjemy po to, by napychać czyjeś kieszenie! Mamy prawo do zdrowia i dobrego życia!
Lista postulatów polskiego świata pracy mogłaby być dużo dłuższa niż to, co udało się wypowiedzieć do zamkniętych pałacowych okien, do kamiennego księcia Poniatowskiego i lwów przed budynkiem. Bo przecież nie do prezydenta Dudy, który, jak wynika z prezydenckiej strony, 1 maja był już myślami przy innym święcie: zbierał gratulacje za osiemnastowieczną konstytucję, skądinąd nie taką przełomową, jak zwykło się mówić. Gdzie mu tam w głowie ludzie, którzy żyją i harują tu i teraz.
Uczestnicy demonstracji mieli, sądząc po komentarzach wymienianych między sobą, mniej złudzeń co do mundurowych. Zwłaszcza uczestniczki; większość obecnych na miejscu kobiet marzła tej zimy na protestach strajku kobiet. Zdanie o policji mają ugruntowane.
Walka trwa
Na Placu Grzybowskim, gdzie socjaliści składają kwiaty pod pomnikiem ku czci słynnej demonstracji z 13 listopada 1904 r., policja jest już bardziej spolegliwa. Nie spuszcza małego zgromadzenia z oka, ale przynajmniej odpuszcza swoje „Uwaga, uwaga…”, gdy zebrani śpiewają Międzynarodówkę.
A przecież to, o czym mówi Piotr Ikonowicz, który przemawia tego dnia po raz drugi, to czysta prawda: kiedyś w obronie suwnicowej Anny Walentynowicz mógł stanąć zakład za zakładem. Dziś strajk solidarnościowy jest zabroniony. IPN, opowiada Ikonowicz, zaprosił go na spotkanie, by opowiedział, jak w PRL utrudniano działalność niezależnych związków zawodowych. A kiedy przestanie utrudniać się życie związkowców w wolnej, jeszcze demokratycznej Polsce?
Nie tylko tablice pamiątkowe
Może młodzież jest nadzieją? Wspomina o niej Piotr Ikonowicz. Sondaże z ostatnich dni wyglądają tak pięknie! Niemniej lewicująca młodzież w pandemii wolała raczej zostać 1 maja w domu (albo pojechać na majówkę, zasłużony wypoczynek), może słuchać pierwszomajowych streamów. Drugi rok z rzędu młodzieżowe organizacje lewicowe organizują całodzienne lajwy: można spędzić choćby okrągłą dobę, słuchając w internecie o prawach pracowniczych i prawach człowieka. (Oby przy okazji nie wkręcić się w gównoburzę).
Posłowie i posłanki Lewicy w całym kraju próbują łączyć online i offline: idą pod lokalne, jeszcze niezniszczone pod byle pretekstem pomniki walki robotniczej, składają kwiaty, potem relacjonują sprawę na Facebooku. Zwykle sami, co najwyżej w towarzystwie asystentów. Czy ktokolwiek wyobraża sobie pochód pierwszomajowy w Bielsku-Białej, Kutnie czy Pabianicach? Jesienią i zimą w każdym z tych miast znalazły się odważne kobiety upominające się o swoje prawa. Pracownicy, nie mając klasowej reprezentacji, w swoje święto głównie odpoczywają. Zasłużenie, żeby nie było.
Jeszcze w kilku miastach składanie kwiatów w symbolicznych miejscach zorganizował PPS wraz z organizacją młodzieżową. Pochody udało się przeprowadzić we Wrocławiu i Krakowie.
PPS Kraków na dzieisjszej demonstracji pierwszomajowej. Niech żyje zjednoczona klasa pracująca! pic.twitter.com/AlSeabcUfY
— Bartosz Sieniawski ??? (@barteks1892) May 1, 2021
W tym pierwszym mieście Plac Jana Pawła II – czyli 1 Maja – też stał się areną podchodów z policją. Czyżby nie mogła znieść widoku flag i czerwonych, i czarnych, anarchistycznych? A może napisu „Pracownicy zjednoczeni są niezwyciężeni”, chociaż on w dzisiejszych czasach raczej przypomina, czego nam brakuje?
A hasła ze starych sztandarów powracają, wyrzucone drzwiami – wracają oknem. Dobrze powiedział Ikonowicz – to dziwny 1 maja. Bez rozmachu, z cieniem pandemii w tle, ale tak aktualny, że aż boli.
– Marcin jest liderem nowopowstałego Związku Zawodowego Pracowników Korporacji. Pomimo związkowej ochrony został z katowickiej Netii zwolniony dyscyplinarnie. Pretekstem stało się jednorazowe, nieuprawnione użycie przez niego firmowego maila. Oczywiste bezprawie, co zresztą zapewne potwierdzi sąd. Póki co jednak Marcin Habera wylądował na bruku, co pokazuje jak w praktyce wygląda w Polsce prawo do zrzeszania się i gdzie wielki biznes ma obowiązujące przepisy – opowiada poseł Maciej Konieczny na konferencji prasowej w towarzystwie działaczek i działaczy warszawskiego Razem. Zorganizował ją, tak jak zawsze podkreślał: bardziej od teorii czy historii interesuje go walka bieżąca. Zapowiada, że sprawy nie odpuści.
Tak nie można dłużej żyć
Bartek Tomassi jest jednym z ostatnich, którym udało się wyjechać do pracy na zachód, zanim rozszalała się pandemia, granice uszczelniono, a tamtejsze społeczeństwa zaczęły się zastanawiać, czy naprawdę potrzebują tych wszystkich przybyszów. I ile są gotowe im płacić za wykonywanie najbardziej niewdzięcznych zajęć.
Bartek występuje pod kamieniem na Placu Grzybowskim jako nieformalny delegat młodzieży. Mówi o braku szans, o nędznych zarobkach, o wegetacji młodzieży z małych miast, bez prawdziwego dostępu do kultury, bez szans na dobrą pracę, nawet bez transportu do większego miasta. O dziewiętnasto- i dwudziestolatkach, którzy już są na emigracji, bo czują, że w Polsce lepiej nie będzie. O tym, że całemu pokoleniu wciskano „dobre rady”, by pracowało ciężko, a czegoś się dorobi. Dorobili się co najwyżej szefowie. „Tak się nie da dłużej żyć!” – woła Bartek i wszyscy widzą, że jest szczery; gdy chce, by kapitalizm upadł, to nie dlatego, że z nudów naczytał się starych książek.
Kiedyś robotnicy, którzy czuli, że tak się nie da dłużej żyć, wzięli sprawy w swoje ręce.
Czy my jeszcze potrafimy?