Szczerze? Upijanie świeżo upieczonego parlamentarzysty i pozostawienie mu swobodnego dostępu do internetu powinno być w naszym kraju standardowym testem do przejścia po zakończeniu kampanii wyborczej – najlepiej w pierwszy weekend po wyborach. Żeby można było przekonać się, co naprawdę tkwi w głowach wybrańców narodu.
„Efekt piąteczku” dopadł właśnie antysystemowca Pawła Kukiza. Przyznam, że o ile prezydent Kwaśniewski z zespołem przeciążeniowym goleni prawej, wzywający Ludwika Dorna i psa Sabę, by „nie szli tą drogą”, poseł PSL Andrzej Pałys, który doszedł do wniosku, że „się nie czuje” czy też posłanka Kruk umiejąca „coś tam coś tam” stanowili sobą niepiękny widok, to wystąpienie Kukiza zasługuje jednak na specjalne wyróżnienie w tym panteonie.
Nie za obscenę czy wulgaryzmy. „Bacik po pupci” czy „odbyt” raczej u nikogo dziś nie wywoła rumieńców wstydu. Naprawdę obrzydliwy w całej sprawie jest kontekst: sugestia, że dwóch panów w sytuacji intymnej to wynaturzenie, cyrk, dewiacja, dziwowisko. Chcesz kogoś ośmieszyć, poniżyć? Zasugeruj, że jest „pedałem”. To nie jest domena pomylenia sceny rockowej z polityczną. Kiedy puszczają hamulce, właśnie to wyłazi z głowy człowieka, który wprowadził do polskiego Sejmu 44 osoby. Który w 2015 w wyścigu prezydenckim był trzeci! Który (tak!) oprócz zupełnie kosmicznych miał też w swoim programie całkiem sensowne postulaty, takie jak opodatkowanie banków i wielkich sklepów razem z wyprowadzeniem ich z centrów miast, odcięcie państwowego budżetu dla kościoła, związki partnerskie, lecznicza marihuana na receptę.
Najwyraźniej kłamał, kiedy na trzeźwo mówił, że „ma wielu przyjaciół gejów, rozumie ich problemy, widzi jak są poniżani np. w szpitalach w przypadku choroby jednego z nich”. To bardzo ładnie brzmi w mediach, ale po kielichu wychodzi wychodzi niestety, że tak brzydko powiem, szydło: „gej”, „pedał” – to pozostająca w czynnym obiegu prawdziwie polska obelga, podobnie zresztą jak Żyd. Serio, już lepiej było iść w zaparte, że na twitterowe konto włamał się Kukizowi ktoś nieuprawniony.
Czy klub Kukiz 15 po tym feralnym piąteczku ulegnie całkowitemu rozkładowi? Oczywiście powinien – bo od 2015 roku nie zasłużył się dla polskiej polityki niczym więcej prócz medialnych wewnętrznych walk i przykrych rozstań, bycia (chwiejną bo chwiejną, ale jednak) przystawką PiS (poparł 1/3 głównych projektów partii rządzącej, w tym wiele szkodliwych), wylansował kilku antyszczepionkowców (w 2015 miał na swoich listach m.in. Justynę Sochę), myśliwskich aktywistów i ludzi otwarcie flirtujących z faszyzmem. Ale jak pokazała paniczna reakcja prawicy na „Tęczowy Piątek”, z pewnością koniec Kukiza nie nastąpi jeszcze tak szybko, ba, znajdzie się wielu takich, którzy uznają, że swoimi twitterowymi wpisami zaprezentował się jako „swój chłop”, a temu „pedałowi” Kuleszy totalnie się należało.
Usłyszeliśmy już mnóstwo głosów, nagranych z ukrycia albo w sytuacji, gdy nasi państwowi decydenci na chwilę zdjęli kostiumy i poczuli się pewnie. Głosów, po wydaniu których powinni już zamilknąć na zawsze, ale tak się nie stało. PiS oburzało się na „chuj, dupę i kamieni kupę” nagraną w „Sowie”, lecz bez większego echa przeszły fantazje Morawieckiego o wojnach i antyuchodźczej ofensywie. Podobnie jak dziwienie się, jak ludzie mogą być „tacy głupi” i wierzyć w reklamę banku z Chuckiem Norrisem. Człowiek, który otwarcie straszył konsekwencjami sędzię wydającą dla niego niekorzystne orzeczenie, dopiero skończył kampanię na prezydenta stolicy. Więc nie, nie łudźcie się, że akurat twitterowy piąteczek pogrąży ostatecznie Kukiz 15. Nie takie rzeczy żeśmy ze szwagrem po pijaku (a czasem niestety również całkiem na trzeźwo).