Dziesiątki tysięcy ludzi na ulicach, policja rozpędzająca zgromadzenia, ponad 700 aresztowanych i wielka determinacja, by walczyć dalej – tak wygląda obecnie Ekwador. Największy kryzys polityczny w ostatniej dekadzie ma u korzeni niezgodę ludzi na dyktat Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

Obywatele i obywatelki Ekwadoru nie chcą ani likwidacji systemu subsydiowania paliw, ani prywatyzacji, ani masowych cięć i zwolnień w budżetówce. To wszystko MFW narzucił ich krajowi w zamian za kredyt w wysokości 4,2 mld dolarów. Na razie w życie weszła tylko pierwsza ze zmian – spowodowała wzrost cen oleju napędowego o połowę i benzyny o 1/4. Ludzie wyszli na ulice, a w siódmym dniu protestów prezydent kraju Lenin Moreno opuścił stolicę i schronił się w Guayaquil.

Potężne marsze protestacyjne koordynują z jednej strony organizacje zrzeszające rdzenne ludy Ekwadoru, z drugiej – centrale związków zawodowych naturalnie sympatyzujące z socjalistyczną lewicą. Jedni i drudzy mówią jasno: przywrócenie systemu subsydiów to warunek wstępny do jakichkolwiek rozmów z rządem. – To, co zrobił rząd, to prezent dla wielkich banków, dla kapitalistów i kara dla biednych Ekwadorczyków – ocenił Mesías Tatamuez z centrali związkowej Zjednoczony Front Robotniczy podczas potężnego wiecu, jaki odbył się wczoraj przed budynkiem parlamentu w Quito. Z kolei Jaime Vagas, kierujący Conaie, organizacją rdzennych ludów, powiedział „The Guardian” o złości, jaka narasta wśród demonstrantów w związku z faktem, że nikt nie chciał z nimi rozmawiać, dopóki manifestacje były ściśle pokojowe. Policja wolała rozpędzać marsze: podczas pacyfikacji zginęło siedem osób, prawie sześćset zostało rannych, w tym niemal setka ciężko. Stąd coraz większy gniew protestujących. Wczoraj i dziś w Quito miejscami dochodziło do zamieszek, zamaskowani młodzi ludzie rzucali w policjantów kamieniami, płonęły opony, demonstranci bezskutecznie usiłowali zająć pusty pałac prezydencki.

Wczoraj państwowa Agencja Kontroli i Regulacji Telekomunikacji uniemożliwiła dalszą pracę radiu Pichincha Universal, które relacjonowało przebieg wypadków. – Odebrali nam sygnał, zmuszają nas do nadawania programów państwowego radia rządowego, nie możemy transmitować własnych programów – zaalarmowała na Twitterze Paola Pabon, prefekt prowincji Pichincha, związana z lewicową partią byłego prezydenta Rafaela Correi. Równocześnie rząd twierdzi, że podjął mediację z rozgniewanymi obywatelami: podobno w charakterze pośredników między demonstrującymi rdzennymi mieszkańcami Ekwadoru a Leninem Moreno zgodzili się wystąpić hierarchowie katoliccy, przedstawiciele społeczności akademickiej oraz delegaci ONZ. „Podobno”, bo demonstranci zaprzeczają, jakoby jakiekolwiek negocjacje doszły do skutku.

Nie ulega za to wątpliwości, że prezydent Moreno ustępować ciągle nie zamierza. W wywiadzie dla CNN powtórzył formułowane już wcześniej tezy, że jego kraj jest celowo destabilizowany przez ludzi byłego prezydenta, socjalisty Rafaela Correi. Popularność samego Moreno przed kryzysem politycznym kształtowała się na poziomie 30 proc., teraz niewątpliwie jest jeszcze niższa. Ludzie nie mogą mu wybaczyć tego, że po tym, gdy został wybrany na prezydenta z centrolewicowym programem i poparciem Correi, przeszedł na pozycje przychylne dla wielkiego biznesu.

patronite
Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Koalicji Lewicy może grozić rozpad. Jest kłótnia o „jedynkę” do PE

W cieniu politycznej burzy, koalicja Lewicy staje w obliczu niepewnej przyszłości. Wzrasta…