Nie ziściły się marzenia i nadzieje zwolenników Hillary Clinton, że elektorzy poddadzą się naciskom i zagłosują inaczej niż wyborcy w ich stanach. Na Trumpa oddano 57 proc. głosów elektorskich.
6 stycznia 2017 roku oficjalnie zostanie ogłoszone, że kolejnym prezydentem Stanów Zjednoczonych został wybrany głosami większości elektorów Donald Trump. Jeszcze kilka dni przed głosowaniem stali się oni celem swego rodzaju nagonki, by zmienili zdanie i wyłamali się z reprezentowania woli wyborców w swoim stanie. Teoretycznie mogli tak zrobić, bowiem prawo amerykańskie nie przewiduje obligatoryjnego oddania głosów zgodnie z wynikami w danym stanie. Jednak tradycyjnie rzadko się zdarza, by elektorzy zlekceważyli rezultaty bezpośredniego głosowania. Niektórzy poddali się presji, ale w ogólnym rachunku nie zmieniło to niczego.
Elektorów zachęcano, by głosowali przede wszystkim na jego konkurentkę Hillary Clinton, choć proponowano też głosowanie na innych kandydatów. W poszczególnych stanach protestujący nieśli na transparentach hasła „Odrzućcie marionetkę Putina”, „Głosuj zgodnie z sumieniem”, „Kraj ważniejszy niż partia” i „Elektorzy: wybawcie nas, odrzućcie Trumpa”. Szło o to, by Trump nie zebrał wymaganych 270 głosów elektorskich, wówczas prezydenta wybierałaby Izba Reprezentantów, a wiceprezydenta Senat USA. Być może nawet taka sytuacja nie zmieniłaby niczego, ponieważ w Kongresie większość mają Republikanie.
Donald Trump po głosowaniu wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że w rezultacie „tego historycznego kroku można oczekiwać świetlanej przyszłości”.