Sprawa burzy internetowo-medialnej wywołanej wpisem na Twitterze znanego amerykańskiego miliardera Elona Muska, właściciela m.in. Tesli i Space X, nie odbiła się szczególnym echem w naszym kraju, więc na początek warto przypomnieć jej źródło: trzy dni temu Musk zasugerował, jak się wydaje jego krytykom, że nie ma nic przeciw siłowemu zmienianiu obcych rządów przez USA, jeśli na tym zyskują jego przedsiębiorstwa.
Konkretnie chodziło o fragment politycznej dyskusji wokół planów administracji amerykańskiej walki z gospodarczym kryzysem post-koronawirusowym – Musk uznał, że jedna z projektowanych ustaw „nie leży w interesie ludzi”. Jeden z nieprzekonanych komentatorów ripostował: „Wie pan, co nie leży w interesie ludzi? Rząd Stanów Zjednoczonych, który organizuje zamach stanu w Boliwii, by mógł pan brać stamtąd lit”. Wtedy Musk, obojętny na to oskarżenie, odpowiedział „Robimy zamachy stanu, jak nam się podoba, proszę się przyzwyczaić”.
Właściwie burza rozpętała się na dobre dopiero po przedwczorajszym tweecie znanego dziennikarza Maxa Blumenthala: „Elon Musk, gwiazda energii „odnawialnych”, przypisuje sobie właściwie zasługę zamachu stanu w Boliwii zaledwie w parę miesięcy po zaplanowaniu spotkania z [brazylijskim prezydentem] Bolsonaro. W bogatej w lit Brazylii ma powstać fabryka Tesli.” Lit to miękki metal stosowany w bateriach smartfonów i – gdzie trzeba go dużo – samochodów elektrycznych, które według powszechnego złudzenia są daleko bardziej ekologiczne, niż benzynowe.
Warto dodać, że nie wszyscy wzięli deklarację Muska dosłownie, a jeszcze inni chwalili ją za „beztroską szczerość”, na którą miliarder może sobie pozwolić. Na ogół jednak wśród reakcji pro-Muskowych panuje przekonanie, że był to tylko żart, najwyżej „w złym guście”. Natomiast podejrzenia o aktywny udział przemysłowca w obaleniu lewicowego prezydenta Evo Moralesa przez USA pojawiły się już dawno, zaraz po zamachu, informowaliśmy o nich. Cóż, jak w zasadzie w każdym kraju kapitalistycznym, oligarchia ma środki, by wpływać na politykę, a w imperium amerykańskim stanowi to po prostu jeden z filarów jego ustroju politycznego (plutokracji).
Jaka by nie była ambiwalencja wpisu Muska, Amerykanie nie zmienili władzy w Boliwii na poddaną ze względu na jego osobiste interesy. To przyszło „naturalnie”, było właściwe dla każdego ruchu amerykańskiego, oligarchicznego imperializmu, choć cel był szerszy, geostrategiczny, tj. zlikwidowanie lokalnego sojusznika wenezuelskich socjalistów, z którymi Amerykanie nie mogą sobie dać rady. Roponośna Wenezuela pozostaje główną przeszkodą w planie „odzyskiwania Ameryki Łacińskiej”, którą Amerykanie historycznie uważają za swoją (doktryna Monroe). Wenezuela stoi im kością w gardle tym bardziej, że powoduje zaangażowanie innych mocarstw, jak Chiny, czy Rosja, krajów jak Iran, Kuba i innych nielicznych na naszym globie, którzy stawiają się Ameryce. Lit jest z tego punktu widzenia drugorzędny, jak i los Boliwii.
Co do Boliwii: tak, akcje Tesli wystrzeliły w górę po zamachu, bo przewiduje się, że za 20 lat po drogach naszej planety będzie krążyło 260 do 280 milionów elektrycznych samochodów (dziś góra 5 milionów). Pod fantastycznym płaskowyżem Uyuni kryją się olbrzymie złoża litu, ale Morales je znacjonalizował, co akurat nie należało do nie tak wielu błędów jego rządów, o których Portal Strajk nie omieszkał wspomnieć. Chciał najpierw uregulować kwestię dostępu do wody okolicznych Indian, którzy zostaliby go pozbawieni w przypadku klasycznej eksploatacji litu przez zagraniczne koncerny, nie mówiąc o zyskach, które wywędrowałyby daleko, jak zawsze.
Dziś, na amerykańskie szczęście, rządzi tam ultrakatolicka feministka i rasistka, której Amerykanie imponują dużo bardziej, niż „satanistyczni” Indianie, 60 proc. populacji, wreszcie wyemancypowanych przez lewicę. Dla niej i junty, która dzięki USA przejęła rządy, wyciąganie ich z biedy, czy ich udział w życiu politycznym, jest absurdem. W ciągu tych 9 miesięcy od zamachu niemal wszystkie zdobycze socjalne kraju stały się przeszłością, a dyktatura przygotowuje swe siłowe zwycięstwo w ciągle odkładanych wyborach, oskarżając i aresztując ludową opozycję.
Kiedyś Amerykanie obalili chilijskiego prezydenta Salvadora Allende nie tylko dlatego, by odwrócić nacjonalizację miedzi, lecz by nie pozwolić na żaden szeroki ludowy ruch emancypacyjny na „ich” kontynencie, bo oznaczałoby to utratę kontroli politycznej, niezbędnej, by panować w oparciu o lokalną oligarchię i czerpać zyski kosztem miejscowych. Dlatego robią i będą robić zamachy, jak im się podoba.